One more chance cz.20 part 2
Tę część napisałam dość dawno. Jest krótka, dokończyłam ją parę dni temu. Jednak mam nadzieję że Wam się spodoba.
Zapraszam.
Zakręciło mi się w głowie i pociemniało przed oczami. Nagle poczułam jak nogi robią mi się jak z waty. Nie mogłam się utrzymać. Jednocześnie całe ciało zrobiło się takie wiotkie że czułam się jakby nie należało do mnie. Nie mogłam nad nim zapanować. Pokój wokół mnie zaczął się rozmazywać, wszystko stało się czarne i zapanowała ciemność…
***
Otworzyłam oczy. Leżałam w swoim pokoju. Poczułam że ktoś siedzi na łóżku obok mnie. Był to Michael. Łokcie miał oparte na kolanach i chował twarz w dłoniach. Gdy poczuł że się poruszyłam od razu odwrócił się w moją stronę.
- Jak się czujesz? - zapytał cicho.
- Co się stało? - zapytałam zdezorientowana. - Miałam taki straszny sen. Śniło mi się że zadzwonił do mnie Johnny i powiedział że Lena nie żyje a ja z bólu umarłam. - powiedziałam na jednym oddechu.
- Zemdlałaś… - wyjaśnił MJ.
- Zemdlałam? Dlaczego?
- Angie… Ten sen… Johnny naprawdę dzwonił… - powiedział z łamiącym się głosem.
- Nie… - usiadłam i złapałam się za głowę. - Nie, to nie prawda… Michael powiedz że to nie jest prawda! To taki głupi żart prawda? Błagam, powiedz że to jest żart.
- Angie, tak mi przykro… - próbował mnie dotknąć ale mu się wyrwałam.
- Nie! - krzyknęłam przez łzy które nie wiadomo kiedy zaczęły płynąć z moich oczu. - To nie prawda! - krzyknęłam jeszcze raz i wybiegłam z domu. Nie zwracałam uwagi na wołającego za mną Michaela, biegłam przed siebie a gdy zobaczyłam stojący na przystanku autobus, szybko do niego wsiadłam i usiadłam na najbardziej oddalonym od innych ludzi miejscu. Wytarłam ostatnie spływające po moim policzku łzy. Po parunastu minutach znalazłam się parę przecznic od mieszkania Leny. Wysiadłam z autobusu i nie zwracając uwagi na kompletnie nikogo przeszłam szybkim krokiem dzielący mnie od jej mieszkania dystans. Po chwili byłam pod jej drzwiami. Nie dzwoniłam ani nie pukałam, od razu włożyłam do zamka klucz który mi kiedyś dała i przekręciłam go. Nacisnęłam na klamkę i pchnęłam drzwi, które uderzyły cicho o stojącą obok nich szafkę. Weszłam powoli i zaczęłam sprawdzać pomieszczenia. Najpierw łazienkę która była najbliżej wejścia, a potem kuchnię, gdy nagle wparował do niej Johnny.
- Lena! - krzyknął i złapał mnie w swoje ramiona. Nie zwrócił nawet uwagi że mam inną fryzurę i ubrania. Tak pragnął żebym była nią…
- Johnny… - próbowałam się wyrwać z jego uścisku, ale nie chciał mnie puścić. - Johnny, nie jestem Leną. - powiedziałam i wtedy dopiero, powoli mnie puścił, przyglądając mi się nienawidzącym spojrzeniem za to że nie jestem tym na kogo czekał.
- To ty… - szepnął i wyszedł z kuchni. Usiadł w salonie na kanapie i zatopił twarz w dłoniach.
- Johnny, co się stało? - zapytałam siadając koło niego. Nie odezwał się więc dotknęłam jego dłoni. Podniósł głowę i na mnie spojrzał. Miał zmęczone i pełne bólu oczy.
- Wszystko zaczęło się jak od was wyszliśmy…
***
- Lena! - krzyknąłem zamykając za sobą drzwi. - Lena zaczekaj!
- Nie będę na Ciebie czekać! - wrzasnęła wsiadając do samochodu. Podbiegłem więc i w ostatniej chwili wsiadłem na miejsce obok kierowcy.
- Nie powinnaś prowadzić w takim stanie. - powiedziałem stanowczo.
- Nie będziesz mi mówił co mogę robić!
- Lena przestań! Przecież ja chcę tylko pomóc! Nie zachowuj się tak! - powiedziałem poddenerwowany, ale ona jedynie prychnęła. - O co Ci chodzi?
- Niby nie wiesz?!
- Oczywiście że nie!
- Pewnie! Tak najłatwiej!
- Lena przestań! Przecież nie udaję, nie wiem o co Ci chodzi.
- A może o to że zamiast być po mojej stronie to zawsze jesteś po jej?! - krzyknęła, a mnie zatkało.
- Że niby nie bronię Ciebie, tylko Angelikę?
- Oczywiście że tak! Zawsze! Nigdy nie jesteś po mojej stronie! A może po prostu żałujesz że jesteś ze mną?! Wolałbyś swoją byłą!
- To niedorzeczne!
- No pewnie! Widzę jak na nią patrzysz! A może jak jej nie było tyle czasu to z nią byłeś?! Niby wyjechałeś na zdjęcia do filmu do Europy a naprawdę zdradzałeś mnie z moją własną siostrą?!
- Przesadziłaś! - wrzasnąłem. - Nigdy Cię nie zdradziłem! Rozumiesz?! Zawsze byłem Ci wierny! Co mam zrobić żebyś mi uwierzyła?! Nie mam już do Ciebie siły! Nie jestem workiem treningowym na którym możesz się wyżyć! To że cały czas wymyślasz jakieś bzdury i nie potrafisz żyć bez problemów to nie moja wina!
- Oczywiście zrzuć całą winę na mnie! Skoro jestem taka okropna to po co ze mną jesteś!
- Może to jest błąd! Może lepiej bym zrobił gdybym to już dawno zakończył! - krzyknąłem. Lena spojrzała na mnie a w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy… i w tym momencie kątem oka zobaczyłem ulicę. Zdążyłem jedynie krzyknąć jej imię i zobaczyć jak jadąca z naprzeciwka ciężarówka przewraca się i samochody jadące w jej kierunku które się o nią rozbijają… w tym nas.
***
- Obudziłem się w szpitalu. Powiedzieli mi że miałem wypadek. Kierowca ciężarówki stracił nad nią panowanie i zjechał na przeciwny pas po czym ciężarówka się wywróciła i wjechały w nią cztery samochody. Dopiero po 30 minutach nadjechał kolejny samochód który wezwał pomoc. Według świadków z tego samochodu ja byłem kierowcą trzeciego samochodu, który wjechał w poprzedni i zaczął płonąć. W wyniku tego spłonęły dwa samochody. Pamiętałem że to nie ja prowadziłem więc jeszcze raz sprawdzili dokumenty. Okazało się że znaleziono mnie przy płonącym samochodzie od strony kierowcy stąd wzięły się podejrzenia że ja kierowałem. Zanim przyjechała pomoc samochody doszczętnie spłonęły i nie pomogła nawet próba gaszenia ognia przez świadków. Przypomniałem sobie wtedy o Lenie. Wszyscy twierdzili że nikogo o tym imieniu ani opisanym wyglądzie nie znaleźli. A potem usłyszałem że mogła nie wydostać się już z płonącego auta… Angie, to wszystko moja wina, gdybym nie ratował siebie tylko ją. Gdybym chociaż cokolwiek pamiętał. - schował twarz w dłoniach i zaczął cicho szlochać. Przez cały czas gdy mi to opowiadał ledwo powstrzymałam się by nie zacząć ryczeć, krzyczeć albo po prostu pobiec do szpitala i zacząć szukać swojej siostry. Jednak cały czas udawałam spokojną. Gdy Johnny skończył zaczęłam go pocieszać. wmawiałam mu że to na pewno nie prawda, że może nie znaleźli po prostu przy niej dokumentów i nie wiedzą że to ona, że to wszystko nie jego wina. Powtarzałam to tak długo aż uwierzył że jest nadzieja. Ja jednak nie wierzyłam w żadne swoje słowo a za każdym razem gdy mówiłam “To nie Twoja wina Johnny” w myślach powtarzałam “Bo to twoja wina Angie, to tylko i wyłącznie twoja wina”. Gdy podniosłam na duchu Johnny’ego, który zaraz rzucił się w wir szukania informacji o wypadku, wyszłam z jego mieszkania. Dopiero wtedy wszystkie emocje we mnie uderzyły, choć wciąż byłam z zewnątrz spokojna i aż oziębła, w środku straciłam całe siły. Patrzyłam na świat kompletnie nic nie widzącymi oczami, obijałam się o ludzi których mijałam po drodze i w ogóle nic nie czułam, nie słyszałam gwaru ulicy, jakbym została zamknięta w swoim ciele. Nogi same mnie prowadziły przed siebie. Gdy w końcu rozejrzałam się widzącym wzrokiem okazało się że jestem pod domem Michaela, domem który jeszcze niedawno nazywałam swoim choć nie miałam do tego żadnego prawa. Nie chciałam tam wchodzić, nie chciałam konfrontacji z Michaelem. Nie miałam siły by z nim rozmawiać, siły ani ochoty. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Weszłam do środka i przygotowywałam się na to że Mike wpadnie do ganku i zacznie mnie wypytywać. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Powoli rozejrzałam się po wszystkich pomieszczeniach by upewnić się czy na pewno jestem sama. Michaela nie było.
- “Pewnie pojechał do studia” - pomyślałam - I dobrze! - powiedziałam na głos chociaż poczułam ukłucie w sercu że mnie zostawił. I właśnie to ukłucie przeważyło szalę goryczy. Po policzkach zaczęły lecieć łzy w takich ilościach że przysłoniły wszystko wokół. Ból rozpierał mnie od środka. Nie wytrzymałam i upadłam na kolana. Zgięta w pół płakałam coraz mocniej. Jednak ból nie ustawał tylko wzrastał. Tak bardzo chciałam by przestało boleć. Resztką sił się podniosłam. Po omacku dotarłam do barku w którym Michael trzymał alkohol który dostawał od różnych szych, żaden nie rozpakowany nawet z torebki prezentowej, później zostawał przekazywany w prezencie komu innemu. Otworzyłam go i sięgnęłam po pierwszą lepszą torebkę. W środku znajdowała się duża butelka Jacka Danielsa. Pośpiesznie ją otworzyłam i wzięłam duży łyk. Odruchowo chciałam go od razu wypluć, ale zmusiłam się by go przełknąć. Nigdy wcześniej nie piłam alkoholu, a ten miał paskudny smak, który idealnie jednak pasował do tego co czułam. Prędko wzięłam kolejny łyk, po chwili nie miałam już problemu by przełykać następne.
***
Spojrzałam na swoje odbicie w dużym lustrze wiszącym w łazience. Siedziałam oparta o wannę, z butelką alkoholu pustą do połowy, rozmazanym makijażem i w potarganych włosach. Z oczu wciąż leciały łzy, nos miałam cały czerwony od przecierania go w rękaw koszuli. Nawet nie wiedziałam jak znalazłam się w łazience. Ale ból nie przechodził. W głowie zaczęły pojawiać się coraz to nowe myśli.
- “Przeze mnie Lena zginęła. Przeze mnie Michael jest nieszczęśliwy. Przeze mnie wszyscy są nieszczęśliwi. Nikomu na mnie nie zależy, bo wszystkich dookoła tylko krzywdzę. Jestem beznadziejna. Do niczego się nie nadaję. Nawet dziecka nie potrafię urodzić.” - pojawiały się w mojej głowie bez przerwy. Każdy nowy zarzut sprawiał że ból był silniejszy. Nie mogłam tego wytrzymać. Miałam dość bólu i tego że sprawiam go innym.
- “To po co się męczysz?” - pojawił się głos w mojej głowie. - “ Pomóż sobie i ulżyj w cierpieniu.” - spojrzałam na stojące na umywalce tabletki przeciwbólowe. Sięgnęłam po nie z trudem i znowu opadłam na podłogę. Wszystko wokół się kręciło a przez łzy zamazujące dodatkowo wszystko było jeszcze trudniej. Gdy w końcu otworzyłam opakowanie jego zawartość rozsypała się na podłogę koło mnie. Wciąż szlochając zaczęłam zbierać tabletki.
- “Nawet opakowania leków nie potrafisz otworzyć! Jesteś do niczego!” - zabrzmiał oskarżycielski głos w moich myślach. Nie zastanawiałam się. Chciałam żeby przestało boleć. Wzięłam jedną tabletkę, potem kolejną i następną, każdą popijając alkoholem którego smaku już nie czułam. W pewnym momencie nawet ta czynność zrobiła się strasznie trudna. Nie miałam siły by podnosić rękę z butelką do ust ani żeby sięgać po kolejne tabletki. Powieki zrobiły się ciężkie a przed oczami wszystko zrobiło się jeszcze bardziej rozmazane. W końcu całe ciało całkiem odmówiło posłuszeństwa i opadłam na zimne kafelki. Gdy zamykałam oczy ból nie ustawał, wyłącznie wzrastał…
***
Nie wiedziałem gdzie jej szukać. Byłem wszędzie gdzie mogła pójść. Prowizorycznie zrobione przebranie które założyłem na siebie w pośpiechu nie było wystarczająco dobre i sporo ludzi zwracało na mnie uwagę choć jeszcze nikt nie odważył się mnie zaczepić. Błagałem w duchu by ludzie nie rzucili się do mnie bo wtedy bym jej nie znalazł. Strasznie się o nią bałem. Tak bardzo chciałem znaleźć ją całą i zdrową. Spostrzegłem że jestem niedaleko mieszkania Leny i Johnny’ego, więc szybko wbiegłem do budynku. Zatrzymałem się przed drzwiami ich mieszkania i zacząłem naciskać dzwonek z taką prędkością że jeszcze chwilę i na pewno by się rozpadł. Johnny otworzył mi drzwi ze zdziwioną miną. Wyglądał źle, oczy miał czerwone i podkrążone, był nieogolony i rozczochrany, ubrany w jakieś stare zniszczone spodnie i koszulkę.
- Jest tu Angie? - zapytałem od razu. - “Gdy ją znajdę spróbuję mu pomóc.” - obiecałem sobie w myślach.
- Już nie. - powiedział.
- To znaczy że tu była? Kiedy?! - trochę za bardzo uniosłem swój głos, Johnny lekko się skrzywił.
- Z dwie minuty temu wyszła.
- Na prawdę? Mówiła gdzie idzie?
- Nie. Pewnie do domu.
- Idę jej szukać! Jakby się odezwała to do mnie zadzwoń! - krzyknąłem zbiegając ze schodów. Przed blokiem jej nie znalazłam rozglądałem się dookoła ale nigdzie jej nie było. Sprawdziłem pobliskie parki i miejsca do których mogła pójść, ale coraz więcej ludzi zaczynało się mną interesować. Pomyślałem że może faktycznie poszła do domu i szybko zatrzymałem jedną z taksówek i do niej wsiadłem. Po drodze cały czas się rozglądałem czy gdzieś jej nie ma. Parę razy chciałem zatrzymywać taksówkę ze ściśniętym sercem bo wydawało mi się że ją widzę, ale nigdzie jej nie było. Gdy wreszcie dojechałem na miejsce szybko zapłaciłem taksówkarzowi i pobiegłem do domu. Odruchowo nacisnąłem klamkę i drzwi się otworzyły. Serce podeszło mi do gardła.
- “Jest w domu!” - pomyślałem i wbiegłem do środka. - Angie! - zacząłem krzyczeć i biegać po pomieszczeniach, ale w domu panowała cisza i nikogo nigdzie nie było. Gdy już straciłem nadzieję wpadłem do łazienki. I wtedy ją zobaczyłem. Leżała nieprzytomna na podłodze, a wokół niej porozrzucane tabletki i przewrócona butelka alkoholu z której wciąż wylewał się trunek. - Angie! - krzyknąłem i podbiegłem do niej. Złapałem ją za ramiona i nia potrząsnąłem. - Angie słyszysz mnie?! Angie, proszę Cię nie rób mi tego! - krzyczałem spanikowany, a ona lekko uniosła powieki i na mnie spojrzała. - Boże, Angie. Patrz na mnie, słyszysz! Nie odpływaj! Wszystko będzie dobrze! Nie zamykaj oczu! - krzyczałem biegnąc do telefonu. Po niecałej minucie znowu byłem przy niej, wciąż była przytomna, uśmiechnęła się lekko i próbowała podnieść rękę do mnie ale nie była w stanie.- Będzie dobrze zobaczysz. Za chwilę będzie tu pogotowie. Zobaczysz, pomogą Ci. - powtarzałem jak mantrę. Po chwili przyjechała karetka i zabrała ją. Nie mogłem wsiąść do karetki więc szybko wsiadłem do samochodu i pojechałem za ambulansem do szpitala. Gdy wpadłem za nią do szpitala nie pozwolono mi z nią pójść. Usiadłem na krześle przed salą do której ją wprowadzili i schowałem twarz w dłoniach.
- “Dlaczego to zrobiła? Przecież to nie uratuje Leny!” - pytałem siebie samego w myślach. Byłem załamany. Bałem się że jej nie pomogą albo że coś pójdzie nie tak. Tak strasznie się o nią martwiłem. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Pogrążony w myślach nie zauważyłem że z sali wyszedł lekarz.
- Pan jest w sprawie pani Matysiak? - zapytał lekarz.
- Tak, tak. - od razu podniosłem się z krzesła.
- Jest pan? - dopytywał.
- Mężem. - rzuciłem szybko. - Jak ona się czuje? - lekarz uspokojony moją odpowiedzią wskazał mi krzesło na którym przed chwilą siedziałem, a sam usiadł obok.
- Pani Matysiak wzięła dość sporo leków przeciwbólowych które popiła alkoholem. Zrobiliśmy jej płukanie żołądka, podajemy płyny. Wszystko powinno być w porządku.
- Dzięki Bogu. - powiedziałem przecierając twarz dłońmi.
- Nie wiem dokładnie z jakiego powodu pańska żona chciała się zabić. Powinienem zgłosić to na policję. Ale tego nie zrobię. - spojrzałem na niego. Patrzył na mnie z lekko zmieszaną miną. - W dokumentach pańskiej żony była informacja o poronieniu. Parę lat temu moja żona również straciła dziecko. Sama też ledwo sobie z tym poradziła. Nie poinformuje policji by nie robić większych problemów panu i żonie, ale radzę wyjechać. Zmiana otoczenia bardzo pomaga. Sam rok spędziłem za granicą z żoną by jej pomóc. Niech pan zabierze żonę, pilnuje by nie zrobiła żadnego głupstwa, okazuje jej miłość i troskę. Niech wie że ma dla kogo żyć. - powiedział po czym wstał. - Może pan wejść do żony. - powiedział na odchodne.
- Dziękuję. - powiedziałem gdy już odchodził, a on tylko kiwnął głową. Podniosłem się z krzesła i po cichu wszedłem do sali. Angie leżała na łóżku szpitalnym z podłączoną kroplówką. Była blada. Spała. Usiadłem na stołku koło łóżka i delikatnie wziąłem do ręki jej dłoń i zacząłem ją głaskać.
- Będzie dobrze. Wyjedziemy, poradzimy sobie. - szeptałem w kółko. Siedziałem tak bardzo długo, nie wiedziałem nawet kiedy oparty o łóżko zasnąłem.
***
Uniosłam lekko powiekę. Światło mnie oślepiło więc znów ją zamknęłam. Zmusiłam się by otworzyć oczy jeszcze raz, a po paru mrugnięciach oczy przyzwyczaiły się do światła. Rozejrzałam się lekko. Byłam w szpitalnej sali. Nie mogłam sobie przypomnieć co się stało i jak się tu znalazłam. Gdy chciałam się podnieść dopiero poczułam ból. Bolało mnie całe ciało, żołądek, a w szczególności głowa. Miałam wrażenie że coś rozsadza mi ją od środka. Światło znowu wydało się za jasne, a dźwięki zza uchylonego okna i zza zamkniętych drzwi od sali tak głośne że każdy głos wydawał mi się krzykiem. Jęknęłam cicho i poczułam że coś koło mnie się poruszyło. Z bólem obróciłam głowę i zobaczyłam Michaela siedzącego na krześle obok mnie i opartego głową i rękoma na łóżku. Spał. Był rozczochrany i było widać że spędził tak już dobre parę godzin. Zrobiło mi się przykro i poczułam wyrzuty sumienia, to przeze mnie musiał cierpieć. I wtedy wszystko do mnie wróciło. To że Lena nie żyje, to że upiłam się a potem próbowałam popełnić samobójstwo.
- Uratował mnie. Tylko po co? - zapytałam siebie samej w myślach. - Żebym dalej mogła go krzywdzić? - Mike lekko się skrzywił i się podniósł. Przetarł oczy i kark który widocznie go rozbolał po takim śnie i spojrzał na mnie. Dopiero wtedy zobaczył że nie śpię.
- Angie. - szepnął i złapał mnie za rękę. - Jak się czujesz? - wzruszyłam tylko ramionami a na jego twarzy pojawił się smutek. Znów poczułam wyrzuty sumienia więc odpowiedziałam.
- Wszystko mnie boli. - stwierdziłam szeptem.
- Niedługo przejdzie. - odpowiedział tym razem już się lekko uśmiechając. - Poczekaj zawołam lekarza. - wstał i wyszedł z sali. Nie chciałam z nikim rozmawiać ale po chwili razem z Michaelem wszedł do sali niski mężczyzna z siwiejącymi włosami.
- Dzień dobry.
- “Dla kogo dobry dla tego dobry” - pomyślałam.
- Nazywam się Matthew Foutley, jestem pani lekarzem prowadzącym. Gdy przyjechała pani do nas była pani pod wpływem alkoholu oraz leków przeciwbólowych co zagrażało pani życiu. Wykonaliśmy płukanie żołądka oraz podaliśmy pani dożylnie płyny. - mówił sprawdzając mi tętno, świecąc w oczy latarką itp. Gdy skończył zaczął dopisywać coś w dokumentach. - Jeśli będzie wszystko w porządku jutro będzie mogła pani wyjść ze szpitala. - skwitował i wyszedł. Zostałam w sali sama z Michaelem. Patrzył na mnie i widać było że bije się z myślami. Nie miałam ochoty o tym wszystkim rozmawiać, nie miałam ochoty w ogóle rozmawiać. Odwróciłam wzrok i wbiłam go w sufit doszukując się w nim czegokolwiek na czym mogłabym zatrzymać na dłużej wzrok.
- Angie? - odezwał się w końcu niepewnie. Nie spojrzałam na niego. Nie odezwałam się. Patrzyłam jedynie w sufit. Mike westchnął i usłyszałam jak siada znów na krześle koło łóżka. Długo nic nie mówił. Kątem oka widziałam że drapie się po sztucznych wąsach i brodzie, które zawsze go drażniły. Gdy się odezwał mówił jakby nigdy nic się nie stało. - Jutro jak dostaniesz wypis to wyjedziemy gdzieś na dłużej. Wszystko załatwię jeszcze dzisiaj. - stwierdził, a ja aż poderwałam się z łóżka co nie było dobrym pomysłem bo od razu wszystko zaczęło mnie boleć sto razy bardziej i miałam wrażenie że zaraz zemdleję. Od razu położyłam się z powrotem jęcząc cicho z bólu.
- Chyba sobie żartujesz. - powiedziałam szeptem gdy ból troszkę zelżył. - Nigdzie nie pojadę. Zostaw mnie w spokoju.
- Nie masz nic do powiedzenia. - stwierdził i oparł się o oparcie siedzenia, krzyżując ręce i zakładając nogę na nogę.
- Nigdzie nie… - zaczęłam, ale mi natychmiast przerwał.
- Od teraz nie masz prawa głosu. Nigdzie to się nie ruszysz bez mojej zgody, ani niczego bez niej nie zrobisz. Rozumiemy się? - powiedział stanowczo nachylając się w moim kierunku. Nie odpowiedziałam. Po pierwsze dlatego że nie często widziałam go tak stanowczego. Po drugie, byłam na niego wściekła i nie miałam ochoty z nim rozmawiać, a tym bardziej się kłócić. A po trzecie, po prostu nie miałam na to siły, za bardzo wszystko mnie bolało że bym teraz robiła cokolwiek. Odwróciłam więc wzrok i znów wpatrywałam się w sufit. Mike nic już nie mówił.
***
Patrzyłam na widok za oknem. Najpierw samochodu, potem samolotu. Mimo to nie widziałam nic. Włączyłam się. Na widoki za oknem, na wszystko co działo się wokół mnie. Jedynie na NIEGO nie potrafiłam. Słyszałam wszystko co do mnie mówił, każde westchnienie gdy na pytanie odpowiadałam ciszą. Ale nawet to nie mogło zmusić mnie do “powrotu do żywych". Udawałam że go nie słyszę i za każdym razem czułam ból. Karałam się świadomością że go ranię. Tworzyłam zamknięte koło z którego nie ma ratunku.
- Jesteś głodna? - kolejny raz z otępienia wyrwał.mnie głos Michaela. - Może zjemy omlety? - zaproponował, ale nie odpowiedziałam - Zrobię z pomidorami i szczypiorkiem. - stwierdził i zabrał się do ich przygotowania. A ja mimo woli rozejrzałam się po miejscu w którym byliśmy. Pierwszy raz widzącym wzrokiem od parunastu godzin.
- Ah… - westchnęłam gdy zorientowałam się gdzie jestem. - Dlaczego nie powiedziałeś że lecimy do Thirasi? - wstałam i wyjrzałam za okno widząc ten sam piękny zachód słońca który towarzyszył mi ostatnim razem gdy tu byłam. I nie wiem jak to się stało ale wszystkie złe myśli zniknęły, jakby zatonęły w morzu razem ze słońcem. Na twarzy zakwitł mi uśmiech i zapomniałam o problemach. Stanowczo zażądałam spaceru i zaraz byliśmy już na plaży. Moczyłam stopy w wodzie, zbierałam muszelki i bez przerwy rozmawiałam z Michaelem. Patrzyłam na jego uśmiech i pełne szczęścia oczy. Było tak jak gdyby nigdy nic złego się nie stało. Wieczorem po całym dniu spędzonym nad morzem zjedliśmy kolację i jeszcze długo rozmawialiśmy. Wszystkie rozmowy były niezobowiązujące, o przyziemnych rzeczach które nie wiązały się z niczym co mogło mi się źle kojarzyć, nawet nie o pracy Michaela.
- Już jesteś taka zmęczona? Zostań jeszcze chwilkę. - upierał się i gdy chciałam już iść spać.
- Zaraz zasnę na siedząco. Przecież widzisz że już nie kontaktuje. - zaśmiałam się.
- No tak. - podrapał się po brodzie. - Dobranoc. - powiedział niechętnie i przytulił mnie, tak jakby wiedział…
***
Obudziłam się zlana potem. Koszmaru który mi się śnił nawet już nie pamiętałam. Przed oczami miałam tylko Lene patrząca na mnie tak jakby wiedziała wszystko to co przed nią ukrywałam, jakby nie mogła uwierzyć że jej nie powiedziałam. Jej twarz, z wpisanym takim zawodem że z poczucia winy aż ściskałam się w środku. I wszystko wróciło. Jakby nigdy nie odeszło. Zwinęłam się kłębek i znów zaczęłam szlochać choć tym razem łzy już nie chciały płynąć. Do pokoju wpadł zaalarmowany Michael. Spojrzał na mnie ze strachem i podbiegł do łóżka.
- Angie co się dzieje? Błagam Cię powiedz! - mówił głaszcząc mnie po ramieniu. W odpowiedzi tylko odwróciłam wzrok. Po dłuższej chwili jednak się uspokoiłam. Pomiędzy mną a światem znów
powstawał mur. Najłatwiejsza opcja przetrwania. Powoli wyłączałam
się na bodźce. Nie chciałam znów cierpieć. Dobrze wiedziałam że
Michael czuł że tak będzie, poprzedniego wieczoru. Że to co się
zdarzyło wczoraj, dzisiaj może okazać się tylko snem. Jednak się
nie poddał.
- Angie, błagam Cię. Nie możesz
znów nas opuścić. Spotkały Cię ogromne tragedie i to jedna za
drugą, ale nie możesz się poddać! One by Ci na to nie pozwoliły!
Obie Cię kochają i opiekują się Tobą. Tak miało być, już nic
nie zmienimy. Ale przecież masz jeszcze młodszą siostrę,
rodziców, Jane i Johna, Cassie. Masz mnie! Co my... Co ja bez
Ciebie zrobię? Jak sobie poradzę? Gdy byłem u kresu sił to Ty
mnie wspierałaś, to dzięki Tobie sobie poradziłem. Tak bardzo
Cię przepraszam że ja nie pomogłem tak Tobie! Wybacz mi, proszę!
- upadł na kolana i złapał moje dłonie. Patrzyłam na jego
dłonie splecione z moimi. Nie mogłam uwierzyć że mówił
szczerze. Jedyne co udało mi się z siebie wydusić to ciche
pytanie czy naprawdę tak myśli. - Oczywiście że tak! Angie moje
życie bez Ciebie nie miałoby sensu! - upadłam na kolana obok
niego i wtuliłam się w jego tors. Zaczęłam łkać. Michael mocno
mnie do siebie przytulił i zaczął głaskać po plecach i głowie.
Cichutko mnie uspokajał, ale jego głos też drżał. Po chwili
podniósł się i pomógł mi wstać. Z oczu ciągle leciały mi
łzy, które otarł. - Przepraszam że Cie tu zabrałem. -
powiedział patrząc mi w oczy ze smutkiem. - Nie powinienem, nie
tutaj...
- Nie... - przerwałam mu
przykładając dłoń do jego ust. - To miejsce jest idealne. Łączy
w sobie jedne z najpiękniejszych chwil w moim życiu z tymi
najgorszymi. Muszę się z nimi uporać. Masz rację. Nie mogę się
poddać. Musze przezwyciężyć te złe momenty. - Michael wyglądał
na lekko zaskoczonego. Jednak po chwili uśmiechnął się
delikatnie.
- Chodź. - powiedział łapiąc
mnie za rękę i idąc w stronę wyjścia. Był podekscytowany
jednak zarazem wydał się lekko zdenerwowany. Zaintrygował mnie i
chodź dopiero co znów chciałam zbudować między nim a sobą mur,
teraz nie chciałam się z nim rozstawać, może ze strachu że
jednak się rozmyśli i stwierdzi że wszystko złe co przytrafiło
mu się w życiu jest jednak moją winą.
Wyszliśmy przed dom i poszliśmy
wzdłuż zbocza. Po chwili Michael stanął i odwrócił się w moją
stronę. Z kieszeni wyjął kawałek materiału.
- Odwróć się proszę. -
powiedział.
- Mike o co chodzi? - zapytałam
zdezorientowana.
- Proszę? Chcę żeby to była
niespodzianka. - wzruszyłam bezradnie ramionami i odwróciłam się,
a Michael zasłonił mi oczy materiałem. Po chwili podał mi rękę
i pomógł z powrotem się odwrócić. - Idź proszę ostrożnie. -
szepnął i delikatnie pociągnął mnie w swoim kierunku. Szliśmy
tylko kawałek, aż skręciliśmy. - Uważaj będą stopnie. -
powiedział łapiąc mnie za drugą rękę. Powoli stopień po
stopniu zeszliśmy na sam dół. Stopy zaczęły mi się zapadać
więc wywnioskowałam że weszliśmy na piasek. Przeszliśmy jeszcze
parę kroków i zatrzymaliśmy się. - To tu. - powiedział Mike i
delikatnie odsłonił mi oczy. Zobaczyłam morze i wschód słońca.
Tak samo piękny jak tamten zachód gdy ostatni raz byliśmy z MJ'em
w Thirasi. Zaparło mi dech, ale gdy się odwróciłam całkowicie
straciłam dech... Michael stał z wielkim uśmiechem a za jego
plecami rozpościerała się ściana klifu obrośnięta bujnie
roślinnością, wyrzeźbione w niej schody i niewielka altanka
stojąca przy nich, cała oświetlona lampkami, mieniącymi się w
jeszcze półmroku. Spojrzałam na Michaela. Nie wiedziałam co mam
powiedzieć, co zrobić. Z oczu znów poleciały łzy. Michael od
razu do mnie podszedł i złapał moje dłonie.
- Przepraszam. - szepnęłam przez
łzy. - Nie chcę już płakać.
- I nie będziesz musiała, chyba że
ze szczęścia, dopilnuję tego. - powiedział i zbliżył się, po
czym delikatnie i czule mnie pocałował.
Cześć.
OdpowiedzUsuńNa wstępie wspomnę, że ostatnim razem, kiedy się tutaj pojawiłam, podpisałam się jako "Jackie". To były początki, kiedy sama zaczęłam działać w blogosferze i teraz mogę się już tu ujawnić.
Prawda, że dużo rzeczy się zmieniło i to jest już chyba niezależne od nas. Zalogowałam się ostatnio na bloggera i automatycznie sprawdziłam, czy ktoś coś dodał. Pierwsze, co poczułam, to szok. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, żebym obserwowała blog o nazwie "Dreamer" ani kim jest Angie. Później dopiero rozpoznałam jedno z moich ukochanych opowiadań oraz osobę, która zwała się "Jacksonka".
Inaczej się tu zrobiło. To chyba najbardziej mnie zdziwiło. Mam taką głupią przypadłość, że panikuję po jakichkolwiek zmianach, więc i wtedy poczułam się jakoś dziwnie.
Ale.
Wróciłaś.
I to jest najważniejsze.
Po tak długim czasie nie robiłam sobie nadziei na kontynuację tego opowiadanie. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę!
Więc:
Lena, dlaczego? Boże, to takie straszne. Lubiłam ją. Miałam taką malutką nadzieję, że mimo wszystko nic jej się nie stało, a Johnny'emu coś się pokręciło, ale nie. Biedna Angie. Ledwo pozbierała się po ostatnich wydarzeniach, a tu kolejny cios. No i przecież Michael na tym dodatkowo ucierpiał. Chciał jej pomóc, a ta ciągle go odrzucała. Nie spodziewałam się po Angelice takiej obojętności, zwłaszcza do Mike'a.
Ekscytowałam się tym rozdziałem jak głupia, bo był boski. Chyba nawet najlepszy ze wszystkich. Kibicowałam po cichu Michaelowi i Angie. Już wcześniej wyczuwałam, że mają się ku sobie. Serce mi wali, jak o tym myślę. Czekałam i czekałam... Ostatnie sceny były przecudowne i wybacz, ale nie umiem w pełni wyrazić swoich emocji, jakoś nigdy nie byłam w tym mistrzynią.
W piękny sposób rozwijała się ich przyjaźń, jednak z czasem musiało coś z niej rozkwitnąć. Nareszcie ją pocałował! (wiedziałam, że ją kochał) Już nie mogę się doczekać rozwoju akcji.
A w ogóle... Ładnie to tak kończyć w najlepszym momencie, Polsacie jeden :D ?
Rozumiem, że studia zajmują Ci dużo czasu, dlatego życzę dużo weny, żeby przypadkiem nie śmiała Cię nigdy opuścić.
Czekam na nn z niecierpliwością
Mezzoforte
PS Nie potrafiłam inaczej poskładać mojego potoku myśli. Wybacz.
Jejku, nie wiem co powiedzieć. Strasznie dziękuję Ci za ten komentarz! Trochę się martwiłam o czytelników, ale chyba nie potrzebnie :) Dziękuję za miłe słowa. A za Polsat to nie wiem czy dziękować 😂 Ten tydzień będzie ciężki, więc pewnie wrócę tu najszybciej w sobotę, wtedy też będę próbować brać się dalej za opowiadanie. W głowie tysiąc pomysłów, tylko możliwości pisania mniej. Jeszcze raz dziękuję!
UsuńRany boskie. To jest moje najulubieńsze opowiadanie na świecie, a komentuję po sześciu (XD) latach. No zakończenie bomba i tak człowiek siedzi, siedzi, czeka.
OdpowiedzUsuńI właśnie to mnie trochę ruszyło, żeby na stare śmieci, tytułem Blołger, wrócić. No.
Co mi się podoba? Trzymanie w napięciu. Ja takich akcji typu "odcinek drugi, para, która oczywiste, że bedzie z tego chemia jak cholibka, jest ze sobą od razu" nie no, tak to nie. Lubię bardzo jak właśnie jest jakaś akcja, jak idzie to na grubo i są opisane emocje, bo czytanie, jak główni bohaterowie to już są w ogóle takie ptaszęta po drugim odcinku, to tak... no eh, trochę.
Also o ile jeszcze ktoś to czyta, to tam wkleję link do swoich wypocin. Chyba, że już jest. Anyway.
To jest absolutnie masterpiece i bardzo jestem wdzięczna jakiejś sile wyższej, że nie został usunięty.
ściskam serdecznie i pozdrawiam cieplutko,
Meg.