One more chance cz.19
Już jestem! Wiem że trwało to w nieskończoność, ale niestety jestem uzależniona od paru rzeczy a jedną z najważniejszych jest WENA, która się na mnie przez baaardzo długi czas boczyła i albo nie było jej wcale albo była w momencie kiedy nie mogłam pisać. Ale już skończyłam i powróciłam! :D Z góry chciałabym was przeprosić za praktycznie brak interpunkcji i za możliwe błędy, bo miałam parę problemów z programami na których piszę. Mam ogromną nadzieję że mimo tak długiej przerwy ktoś jeszcze będzie chciał przeczytać te moje wypociny i że jeszcze ze mną jesteście. Nie będę już zanudzać. Zapraszam do czytania :)
Usiadłam
na parapecie okna wychodzącego na morze oplatając rękoma kolana.
Byłam tu już trzy dni i nadal nie mogłam wyjść z zachwytu. To
miejsce było tak piękne, że zapierało dech w piersiach.
Westchnęłam, wdychając świeże, słone powietrze wpadające do
pokoju przez uchylone okno.
-
Jak tam? - usłyszałam głos mojego przyjaciela. Odwróciłam głowę
i zobaczyłam uśmiechniętego Michaela. Odwzajemniłam uśmiech, a
Mike dał mi całusa w czubek głowy.
- Dobrze.
- powiedziałam, znów wdychając z przyjemnością powietrze.
Michael usiadł na skrawku miejsca pozostawionym na parapecie.
Mimowolnie spojrzałam na widok za oknem. Po chwili, zorientowałam
się że Mike nie patrzy na morze, lecz na mnie. - Czemu tak
patrzysz? - zapytałam lekko się rumieniąc.
- Patrzysz
z takim podziwem… Jaki widziałem tylko u dzieci. Szczerym, takim…
Z całego serca. - jego słowa sprawiły, że całkowicie oblałam
się rumieńcem.
-
Po prostu jestem tym miejscem zachwycona. - skwitowałam odwracając
wzrok. - To miejsce ma w sobie coś niesamowitego.
- To
prawda. Taka mała wysepka, a ma w sobie tyle piękna. - zapadła
cisza. Oboje patrzyliśmy z zachwytem na widok za oknem. Po dłuższej
chwili Mike dotknął mojego kolana. Spojrzałam na niego. - Chodź
przespacerujemy się. - zarządził, wstał z parapetu i
pomógł mi zejść. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, uderzyło we
mnie masę bodźców. Słońce świeciło tak jakby krzyczało z
radości, wiatr delikatnie szumiał orzeźwiając i opowiadając
historie zasłyszane po drodze, morze szemrało tworząc piękną
muzykę. A ja byłam tak szczęśliwa! Byłam w tak pięknym miejscu,
obok siebie miałam cudownego człowieka, będącego nieodłączną
częścią mojego życia, a w sobie miałam mój największy skarb -
moja córeczkę. Zeszliśmy po schodach wyrzeźbionych w skałach, po
zboczu na plaże. Dłuższą chwile spacerowaliśmy po brzegu,
trzymając się za ręce i czując ciepły piasek i chłodne fale pod
stopami. Nic nie mówiliśmy, cieszyliśmy się wszystkim dookoła.
-
Michael? - odezwałam się w końcu.
-
Hm? - zapytał wyrwany z zamyślenia.
-
O czym myślisz?
-
Zastanawiam się jak to możliwe, że to miejsce jest tak słabo
znane.
-
Ja też nie mogę w to uwierzyć. - przyznałam patrząc na plażę.
Była nie zbyt wielka i co najważniejsze - prywatna - dzięki czemu
mogliśmy spokojnie po niej spacerować. - Tu jest cudownie.
-
Prawda. - powiedział puszczając moją dłoń. Spojrzałam na niego
i w tym samym momencie zostałam ochlapana. Oczywiście nie zostałam
mu dłużna i już po chwili byliśmy po kolana w wodzie i
chlapaliśmy się na całego co spowodowało że oboje byliśmy
przemoknięci do suchej nitki. Gdy już nie dawałam sobie rady
chciałam mu uciec ale dogonił mnie i oboje wylądowaliśmy na
piasku. Szybko mnie złapał tak że nie mogłam się podnieść.
Patrzył na mnie przez chwilę "wisząc" nade mną.
-
Wygrałem. - odparł w końcu dając mi całusa w czoło i
uśmiechając się gdy się zaczerwieniłam.
-
To nie fair! Jesteś silniejszy. - stwierdziłam, próbując
zatuszować to że od dłuższego czasu bardziej niż zwykle się
czerwienię, co “prawdopodobnie było powodowane ciążą” jak
sobie próbowałam wmówić .
-
I co z tego. I tak wygrałem. - wyszczerzył w uśmiechu ząbki i
mnie puścił. Chwilę leżeliśmy obok siebie, będąc moczonym od
stóp do głów przez fale.
-
Michael?
-
Co? - spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się chytrze.
-
Idziemy pływać! - krzyknęłam podnosząc się i biegnąc na
głębszą wodę. - Założę się że będę pierwsza przy tamtej
skale! - wskazałam ręką i już płynęłam w jej kierunku słysząc
za sobą pluskanie próbującego mnie dogonić Michaela. Gdy
dopłynęłam szczęśliwa z wygranej zorientowałam się że skała
którą wybrałam tak na prawdę była grotą. Gdy tylko Mike
dopłynął od razu ruszyłam do środka.
-
Angie! Nie wiemy co tam jest i czy, przede wszystkim, jest tam
bezpiecznie! Nie możemy tam wejść.
-
Strachajło. - stwierdziłam i weszłam do środka. Wody w tym
miejscu było zaledwie do pasa, a gdy tylko weszłam do groty zrobiło
się jej po kolana. Po kilkunastu krokach nie było jej nawet do
kostek. Co dziwniejsze było tu dość dużo światła mimo że od
wejścia grota była mocno przysłonięta. Po chwili coś mi wpadło
do głowy.
-
Mich… - krzyknęłam w tym samym momencie odwracając się w stronę
wyjścia i trafiając twarzą w przemoczoną koszulę mojego
przyjaciela. Podniosłam wzrok. Mike ciepło się uśmiechał.
-
To musi być tunel. - powiedzieliśmy jednocześnie, co sprawiło że
na naszych twarzach znów zakwitły uśmiechy.
-
Idziemy sprawdzić? - zapytał się Mike.
-
Jeszcze pytasz! - zaśmiałam się i oboje ruszyliśmy w głąb. Po
chwili zobaczyliśmy wyjście. Od razu pobiegliśmy w jego kierunku.
Okazało się że jest to przejście na drugą plażę. Jednak ta
całkowicie różniła się od poprzedniej. Była dużo mniejsza,
właściwie był to tylko skrawek z tamtej plaży. Jedna strona była
bujnie obrośnięta co zdziwiło mnie ze względu na to że raczej na
wyspie nie było dużo roślin. - Jak tu jest niesamowicie!
-
Masz racje. - powiedział patrząc na górę zbocza. - Aż dziwne że
nikt tam nie mieszka.
-
To prawda, ale przynajmniej możemy tu być. - uśmiechnęłam się.
Usiedliśmy na brzegu wpatrując się w morze i słuchając szumu
fal. Przytuliłam się do Michaela, a on zaczął cichutko nucić.
Wtuliłam się jeszcze mocniej i odpłynęłam.
-
Księżniczko. Obudź się. Musisz to zobaczyć. - usłyszałam nad
sobą. Niechętnie otworzyłam oczy. Leżałam wtulona w tors mojego
przyjaciela. Uśmiechnął się gdy zobaczył że się obudziłam.
-
Długo spałam? - zapytałam zaspanym głosem.
-
Nieee. Maks godzinkę. Ja też się zdrzemnąłem. - kiwnęłam
głową.
-
Czemu mnie budziłeś?
-
Odwróć się to zobaczysz. - uśmiechnął się. Powoli się
podniosłam zauważając że zrobiło się ciemniej. Gdy się
odwróciłam zaparło mi dech. Słońce właśnie zachodziło mieniąc
się i zmieniając niebo w obraz ze wszystkich kolorów tęczy.
Przytuliłam się do Mike'a wtulając się z całych sił.
-
Dziękuje że mnie tu zabrałeś. - szepnęłam ze łzami w oczach.
-
Ej. Nie masz za co dziękować. Dzięki tobie mam wakacje i spędzam
je w tak wspaniałym miejscu. Zresztą to ty znalazłaś to miejsce.
- uśmiechnął się przyciskając mnie do siebie. dłuższą chwilę
siedzieliśmy tak wtuleni wpatrując się w ten cud natury. -
Powinniśmy się zbierać. - stwierdził Mike gdy słońce prawie
zaszło.
-
Masz rację. Po ciemku nie damy rady wrócić. - zgodziłam się i
ruszyliśmy w drogę powrotną. Zajęła nam znacznie więcej czasu
niż za pierwszym razem, ale też nie specjalnie się śpieszyliśmy.
Gdy dopłynęliśmy na brzeg złapaliśmy się za ręce i wróciliśmy
do domku. Nie zdążyłam jeszcze dosuszyć włosów, które mimo
spięcia zamoczyły się, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. - Kto to
może być? - zapytałam zdezorientowana. Michael tylko wzruszył
ramionami z tą samą miną co moja.
-
Otworzę to się dowiemy - stwierdził podchodząc do drzwi. Po
chwili wszedł do salonu z nie wysoką starszą panią i małą
dziewczynką w wieku ok. 10-11 lat. Obie się uśmiechały.
-
Καλημέρα. (czyt. Kalimera) - odezwała się starsza pani.
-
Dzień dobry. - powiedziała dziewczynka po angielsku. - Nazywam się
Anastasia. To moja babcia Sotirija. Babcia nie mówi po angielsku. -
wytłumaczyła.
-
Dzień dobry. - powiedziałam. - Ja nazywam się Angelika, Michaela
już poznałyście. - uśmiechnęłam się, a dziewczynka
przetłumaczyła babci moje słowa.
-
Σας προσκαλώ σε δείπνο (czyt. Sas proskaló̱ se
deípno) - odezwała się kobieta.
-
Babcia mówi że zaprasza na kolację.
-
Ojej. Dziękujemy… - zaczęłam.
-
…ale nie chcielibyśmy robić kłopotu. - dokończył Mike.
Dziewczynka coś powiedziała po grecku a starsza kobieta od razu
zrobiła nie przyjmującą odmowy minę.
-
Δεν είναι πρόβλημα . Έτσι θα πάμε? (czyt.
Den eínai próvli̱ma. Étsi tha páme?) - powiedziała kobieta.
-Babcia
mówi że to żaden kłopot. I pyta czy idą państwo z nami. -
przetłumaczyła dziewczynka. Kobieta stała z wyczekującą miną.
Spojrzałam na Michaela.
-
Czemu nie? - stwierdziliśmy równocześnie, uśmiechając się.
-
Przebiorę się i możemy iść. - powiedziałam wychodząc z salonu.
Po chwili ubrana w zwiewną kremową sukienkę zasłaniającą mój
brzuch wróciłam do salonu.
-
Możemy iść? - zapytała dziewczynka.
-
Oczywiście. - odpowiedział z uśmiechem Mike. Po paru minutach
byliśmy już przy jednym z domków naszych sąsiadów. Cały był
rozświetlony lampkami a na podwórku dodatkowo świecami i
pochodniami. Podwórko przepełnione było ludźmi siedzącymi przy
stołach ustawionych po prawej stronie oraz tańczącymi na
pozostawionym miejscu. Gdy nas zobaczyli zrobiło się straszne
zamieszanie. Starsza kobieta która nas zaprosiła zaczęła coś
krzyczeć do reszty a tamci zaczęli jej odpowiadać. Wszyscy na raz
każdy próbując przekrzyczeć innych. Dziewczynka szybko nam
wytłumaczyła że babcia powiedziała że się zgodziliśmy, ale nie
było łatwo, a jej rodzina ją chwali. Po chwili wszyscy zebrali się
wokół nas i jeden z mężczyzn, mniej więcej w wieku 30 lat,
odezwał się łamaną angielszczyzną.
-
Witam miły gość. - powiedział z mocnym greckim akcentem.
Uśmiechnęliśmy się.
-
Witamy.
-
Bardzo nam miło że możemy tu być.
-
Wybaczcie. Niestety mój mąż nie jest łatwym uczniem. -
usłyszeliśmy idealny angielski jedynie z pobrzmiewającym greckim
akcentem gdzieś w tłumie. Po chwili wyłoniła się z niego młoda
kobieta o typowej greckiej urodzie. Uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Nazywam się Zoi, a to mój mąż Demetrius. - przedstawiła siebie
i mężczyznę który wcześniej nas witał.
-
Miło nam. - powiedzieliśmy jednocześnie, od razu spojrzeliśmy na
siebie i zaśmialiśmy się cicho.
-
A to nasza rodzina. - wskazała na grupę ludzi wokół nas. - Nasza
córka i matka mojego męża. - wskazała na dziewczynkę i panią
Sotiriję które nas przyprowadziły. - To moi trzej bracia Dinos,
Kostas i Stefanos oraz ich żony Eleni, Chariklia i Meropi i dzieci
Lito, Alkmini, Aleksandriani, Chrisilios i Gramenos - wskazała
trzech wysokich mężczyzn trzymających pod rękę swoje żony oraz
trzy malutkie dziewczynki w wieku około 5 lat i dwóch chłopców w
wieku około 8 lat. - A to siostry mojego męża, Iliostalachti,
Chara, Eftichija, Elada i Malamatenia oraz bracia Archip, Askanios,
Gennadios, Ischyrion i Callistus - powiedziała wskazując na
dziewczyny mniej więcej w moim wieku trojaczki i bliźniaczki oraz
troszkę starszych mężczyzn tym razem dwie pary bliźniąt i jeden
najstarszy z wszystkich.
-
Miło nam. - powtórzyliśmy, a ja bezskutecznie próbowałam
powtórzyć w myślach wszystkie imiona.
-
Postanowiliśmy zrobić małe przyjęcie i zaprosić państwa
żebyście bawili się razem z nami. - uśmiechnęła się
serdecznie.
-
Proszę mówcie nam po imieniu. - odezwał się Mike. - To jest
Angie, a ja nazywam się Michael.
-
Miło nam. - uśmiechnęła się i przetłumaczyła reszcie rodziny.
- Zapraszamy do stołu! - krzyknęła i wszyscy znów zaczęli się
tłoczyć, większość znów wróciła do tańca. Na początku
czuliśmy się nieco nieswojo, ale okazało się że z Zoi i jej
rodziną nie może to długo potrwać. Od razu zaczęli nas wszystkim
częstować, rozmawiać na różne tematy i mimo że wszystko musiała
tłumaczyć Zoi lub jej córeczka, to nawet nie robiło to tak dużego
problemu. Każdy chciał z nami porozmawiać, pośmiać się, po pół
godzinie miałam wrażenie że znam wszystkich od lat i na prawdę
czułam się tam dobrze. Muzyka grała, wszyscy rozmawiali i mimo
szumu i natłoku osób było można poczuć się jak w domu. - I jak
się bawicie? - zapytała po dłuższym czasie Zoi.
-
Jest świetnie. - przyznałam.
-
Dziękujemy że nas zaprosiliście. - uśmiechnął się Mike,
któremu oczy świeciły się z radości. Nie zdążył niczego
więcej dodać, bo mała dziewczynka, najprawdopodobniej Lito, ale
wciąż miałam problem z ich rozróżnieniem, złapała go za rękę
i zaczęła ciągnąć do zabawy, po chwili wokół niego zbiegły
się wszystkie dzieci i już nie miał wyjścia. - Panie wybaczą. -
zaśmiał się i udał się za Lito i resztą. Po chwili grali już w
ganianego. Zaśmiałam się na ten widok, a Zoi mi zawtórowała.
-
Ma bardzo dobry kontakt z dzieciakami. Uwielbiają go. - stwierdziła
z uśmiechem.
-
To prawda. - odwzajemniłam uśmiech.
-
Musisz mu szybko dać dziecko, będzie świetnym ojcem. - zatkało
mnie i o mało się nie zakrztusiłam sokiem który właśnie piłam.
-W
to nie wątpię, ale my nie jesteśmy parą.
-
Nie? To przepraszam. Jesteście tak blisko że myślałam że nią
jesteście. Wybacz.
-
Spokojnie. - uśmiechnęłam się.
-
No to musi znaleźć sobie czym prędzej żonę. Nie ma na co czekać.
- powiedziała a mnie coś ukuło w środku. Powoli wzięłam głęboki
oddech.
-
“Nie możesz być taką egoistką. Przecież wiesz że Mike chce
mieć rodzinę.” - stwierdziłam w myślach, ale nie wiele
pomogło.
-
Wszystko w porządku?
-
Tak. W jak najlepszym. - wysiliłam się na uśmiech. - Mogę zadać
ci pytanie?
-
Pewnie.
-
Gdzie tak dobrze nauczyłaś się angielskiego?
-
Mieszkałam w Anglii.
-
Naprawdę?
-
Yhm. Byłam trochę starsza od Anastasii, kiedy moi rodzice
wyprowadzili się stąd do Bedford. Moi bracia byli wtedy już
pełnoletni więc zostali tutaj, ja wyjechałam razem z nimi. Nie
było łatwo, kompletnie nie znałam języka, nie miałam żadnych
znajomych, wszystkich zostawiłam tutaj. Ale moi rodzice znaleźli
dobrą pracę, dzięki czemu mogłam mieć dodatkowe lekcje języka,
a potem uzbierali pieniądze na studia, jednak nie zdążyłam na nie
pójść. Mój tato ciężko zachorował, większość uzbieranych
pieniędzy poszła na jego leczenie, ale niestety nie pomogły i
zmarł, przyjechałyśmy z mamą by tutaj go pochować i nie
zdążyłyśmy wrócić. Moja mama bardzo ciężko przeżywała jego
odejście co spowodowało nawrót choroby z którą myślała że
wygrała gdy byłam jeszcze niemowlakiem. Tym razem wygrała choroba
i po nie całym roku od śmierci taty zmarła też i moja mama.
-
Tak mi przykro. - powiedziałam czując jak łamie mi się głos.
Widziałam jak bardzo ją to bolało co wręcz wyciskało się na
mnie.
-
Nawet nie wiesz jak mi było. Nie mogłam się z tym pogodzić. Nawet
próbowałam popełnić samobójstwo. Na szczęście powstrzymał
mnie Demetrius. Pływał w morzu po drugiej stronie wyspy, ja
chciałam by to morze na zawsze mnie pochłonęło. Powoli do niego
weszłam aż poczułam jak samo mnie zabiera i całkowicie pochłania.
Myślałam że to już będzie koniec, płuca zaczęły strasznie
piec i nie miałam już siły by odruchowo szukać powietrza,
zamknęłam oczy i poczułam jak mnie ciągnie. - patrzyła
przed siebie niewidzącym wzrokiem tak jakby znowu tam była. - Ale
to nie był koniec. Otworzyłam oczy i zobaczyłam młodego chłopaka.
Na jego twarzy mieszały się wściekłość, radość, ulga i coś
czego nie potrafiłam określić. Zaczęłam kaszleć czując jak
woda wydziera się z mojego ciała. Gdy się uspokoiłam poczułam że
przytrzymywał mnie za plecy. Spojrzałam na niego obolała. Chciałam
na niego krzyczeć że jakim prawem wyciągnął mnie z wody, że
nikt go o to nie prosił, ale nie zdążyłam otworzyć ust bo to on
zaczął na mnie krzyczeć. Jak mogłam próbować się zabić, czy
kiedykolwiek pomyślałam o swoich bliskich, jak mogłam bezprawnie
odbierać sobie taki dar jak życie… Gdy przestał spojrzał na
mnie troskliwie. Zapytał jak się czuję czy coś mnie boli i
stwierdził że lepiej zabierze mnie do szpitala. Po chwili niósł
mnie do pobliskiego szpitalika. Przez cały czas nie odezwałam się
ani słowem. Gdy weszliśmy do budynku szpitala zaczęłam myśleć o
tym co się stanie gdy ludzie dowiedzą się co zrobiłam. Wyspa nie
jest duża, większość osób się zna. I chyba tego bałam się
bardziej niż samej śmierci. Ale ku mojemu zdziwieniu Demetrius nie
powiedział ani słowa o mojej próbie samobójczej, zamiast tego
powiedział że pływając zaczęłam tonąć. Lekarze od razu
zaczęli się mną zajmować. Przeleżałam w szpitalu z dwa
tygodnie, miałam wielu gości, ale codziennym był właśnie On. -
spojrzała z uśmiechem na swojego męża. - Pomógł mi się
pozbierać, dał mi powód do życia. Teraz jestem najszczęśliwszą
kobietą pod Słońcem, mam wspaniałego męża, córkę, kochającą
rodzinę. - spojrzała na mnie z uśmiechem. - A ty? Jak nauczyłaś
się angielskiego? Bo nie jesteś ze Stanów, prawda?
-
Nie nie jestem. Ale moja historia nie jest interesująca. -
uśmiechnęłam się.
-
Żartujesz? Jesteś przyjaciółką Michaela Jacksona i mówisz że
to nie interesujące? - spojrzałam na nią lekko zdezorientowana.
-
Sądziłam że nie bardzo was obchodzi kim jest Michael. Szczerze
mówiąc to zastanawiałam się czy w ogóle wiecie kim jest.
-
Oczywiście że wiemy. - uśmiechnęła się lekko rozbawiona. - Ale
nie sądzisz że lepsze jest spędzenie z Królem Popu dwóch
miesięcy niż dwóch godzin? Bo przecież gdybyśmy wariowali to
dłużej byście tutaj nie byli. - po chwili namysłu kiwnęłam
głową przyznając jej rację. - No widzisz. - zaśmiała się. - A
Mike na pewno nie odmówi nam autografu. - nie mogłam zaprzeczyć,
obie uśmiechnęłyśmy się. - No to jak? Opowiesz mi?
-
Od czego zacząć…
-
Od początku? - uśmiechnęła się. - Skąd jesteś?
-
Z Polski. Od zawsze fascynowałam się Stanami. Przed moimi 18
urodzinami dostałam od cioci, mieszkającej właśnie w USA, bilet
lotniczy, żebym mogła ją odwiedzić. Spędziłam tam wakacje.
Poznałam Jane, moją ciocię, jej męża Johna i jego siostrzenicę
Cassie z którą bardzo się zaprzyjaźniłam i to dzięki niej
poznałam Michaela. - przyznałam. Zoi słuchała jak zaczarowana.
Opowiedziałam jej jak się spotkaliśmy, to jak dowiedziałam się
kim na prawdę jest… Prawie wszystko aż do dzisiaj. Było mi
głupio że ona była wobec mnie szczera a ja sporo ukryłam, ale nie
musiała wiedzieć nic o Johnnym, o tym co przeszedł Mike po
rozwodzie, ani o mojej ciąży. Te rzeczy zostawały między mną a
Mike’iem. Gdy skończyłam spojrzałam na Zoi, a ona zrobiła
zdenerwowaną minę.
-
I ty chciałaś mi wmówić że twoja historia jest nie interesująca?
- zaśmiałyśmy się obie. - O! Dzieciaki się zmęczyły. -
stwierdziła patrząc w ich kierunku. Spojrzałam za nią i
zobaczyłam niezwykły widok. Mike siedział na ziemi, dziewczynki
przykleiły się do niego i prawie już spały, z resztą tak jak i
chłopcy którzy siedzieli przed nim po turecku z podpartymi na
rękach głowami. Michael coś im opowiadał, najprawdopodobniej
jakąś bajkę bo mimo zmęczenia wszyscy wciąż słuchali z
błyszczącymi z zaciekawienia oczami. - Lepiej położę je spać. -
powiedziała wstając.
-
Pomogę ci. - zaoferowałam już wstając.
-
Nie ma mowy. Jesteś gościem. Zawołam Demetriusa a ty się baw. -
przykazała mi.
-
No przestań korona mi z głowy przecież nie spadnie.
-
Bawić się! - rozkazała. Zaśmiałam się pod nosem i z powrotem
usiadłam na swoim miejscu. Spojrzałam za nią. Podeszła do Mike’a,
sądziłam że z nim sobie nie poradzi, ale i on po chwili się
poddał i podszedł do mnie a ona razem z Demetriusem zabrała
dzieciaki.
-
Co? Ciebie też pokonała? - zaśmialiśmy się.
-
Przegrałem z kretesem. - usiadł na przeciwko mnie. Zamyśliłam
się. Zaczęłam zastanawiać się jak to będzie gdy mała się
urodzi. Czy ja też będę potrafiła się tak nią zająć jak Zoi i
Demetrius? Po chwili zorientowałam się że nie. Przecież moja
córka nie będzie miała ojca… Poczułam ukłucie w sercu. Ja mam
wspaniałego ojca,… ona zresztą też, ale nigdy nie będzie mogła
się o tym dowiedzieć, nigdy nie będzie mógł jej wychować…
Poczułam jak wzbierają w moich oczach łzy. Z trudem je
powstrzymałam. - Angie? - wyrwał mnie z zamyślenia Mike dotykając
mojej dłoni.
-
Co, co? - zapytałam rozglądając się.
-
Wszystko w porządku? - zapytał zmartwiony.
-
Tak, tak. - zapewniłam od razu. - Zamyśliłam się.
-
Zauważyłem. - zaśmiał się. - Od piętnastu minut do ciebie
mówię.
-
Ojej. Przepraszam. - spuściłam wzrok. - Możesz jeszcze raz
powtórzyć? - zapytałam niepewnie.
-
Oh. Nie ważne. - uśmiechnął się. - Te dzieciaki są świetne,
prawda? - zapytał uradowany.
-
Są niesamowite. Nie chciały ci dać chwili spoczynku. - zaśmiałam
się.
-
To prawda. - zawtórował mi. W tym samym momencie zabrzmiała
muzyka. - Zechciała by pani ze mną zatańczyć? - zapytał niskim
głosem wyciągając do mnie rękę.
-
Mike! - zaśmiałam się.
-
No co? - zapytał. - Chodź a nie tak siedzisz! - złapał mnie za
rękę i pociągnął na parkiet. Okręcił mnie wokół osi i złapał
w pozie tanecznej. Uśmiechnęłam się. Przetańczyliśmy chyba z
godzinę. Muzyka była energiczna, pełna czegoś czego nie
potrafiłam nazwać a co sprawiało że przestawałam się
zastanawiać nad wszystkim i po prostu tańczyłam. Mike od zawsze
świetnie tańczył. Wręcz kochałam z nim tańczyć. Prowadził w
tańcu tak dobrze że po parkiecie się wręcz płynęło. W pewnym
momencie muzyka ucichła. Zamiast kolejnej szybkiej piosenki
usłyszałam nastrojową wolną melodię. Mike się uśmiechnął,
skłonił się jak na filmach prosząc o taniec, ja dygnęłam.
Zaśmiałam się cicho. Położyłam mu ręce na ramiona i złapałam
dłonie za jego szyją, on objął mnie w pasie. Chwilę się
pokołysaliśmy po czym Mike wziął moją dłoń w swoją i
zaczęliśmy tańczyć. Oparłam głowę o jego pierś.
-
Mike?
-
Hm?
-
Sądzisz że każdy ma szansę na szczęście? - zapytałam cicho.
Chyba go zaskoczyłam bo chwilę się nie odzywał.
-
Oczywiście że tak… I to nie jedną. - zapewnił. Kiwnęłam
głową. Miałam nadzieję że to prawda. Przetańczyliśmy resztę
wieczoru, a właściwie nocy. Do domu wróciliśmy gdy już świtało.
-
Ale jestem padnięta! - westchnęłam padając na fotel w salonie.
-
Ja teeeeeeż. - ziewnął.
-
Idę wziąć tylko szybki prysznic i idę spać.
-
Ok, pójdę po tobie. - poszłam do łazienki i wykąpałam się. Gdy
wyszłam spod prysznica i się wycierałam spojrzałam w lustro. Jak
zahipnotyzowana patrzyłam na swój brzuch. Odznaczał się już dość
mocno. A ja znów zaczęłam myśleć o mojej córeczce. Dlaczego
właśnie ona będzie musiała wychowywać się w niepełnej
rodzinie? A jeśli będę złą matką? Co jeśli sobie nie poradzę?
Łzy znów wezbrały w oczach i parę łez spłynęło mi po
policzkach. W tym samym momencie usłyszałam pukanie do drzwi.
Podskoczyłam ze strachu wyrwana z zamyślenia. - Angie? Wszystko w
porządku? - krzyknął Mike.
-
Tak. Już wychodzę. - odkrzyknęłam wycierając łzy i pośpiesznie
się ubierając.
-
Na pewno wszystko w porządku? - zapytał gdy wyszłam.
-
Oczywiście. Dlaczego miałoby być inaczej? - zapytałam, starając
się mówić spokojnie.
-
Masz czerwone oczy… Jakbyś…
-
Mydło wpadło mi do oczu. - przerwałam mu. - Idź się myć bo
nigdy się nie położysz spać. - przykazałam idąc do swojego
pokoju. Mike posłusznie poszedł do łazienki, a ja zamknęłam za
sobą drzwi mojego pokoju, skuliłam się na parapecie i cichutko
zaczęłam łkać nad losem mojej jeszcze nie narodzonej córeczki.
***
Schowałam
się za szafą w salonie, tak by mieć dobry widok na drzwi wejściowe
nad którymi stało czekające na Michaela wiadro w wodą. Sama
wszystko układałam w czasie kiedy wysłałam Mike’a po parę
rzeczy z pobliskiego sklepu spożywczego. Usłyszałam dźwięk
kroków i spojrzałam z uśmiechem na Anastasie chowającą się po
drugiej stronie za lodówką. Bezgłośnie się zaśmiałyśmy. Ana
przyszła do nas akurat w momencie gdy kończyłam ustawiać
wiaderko. Oczywiście się do mnie przyłączyła. Od dwóch tygodni
przebywała z nami prawie cały czas. Obie bardzo się polubiłyśmy.
Może i był to pojawiający się powoli instynkt macierzyński, ale
na prawdę bardzo mocno się do niej przywiązałam. Po chwili
usłyszałyśmy lekkie skrzypnięcie drzwi i z wielkim pluskiem
wiadro spadło. Idealnie za Michaelem wylądowało wiaderko a cała
woda wylądowała na nim. Obie parsknęłyśmy śmiechem, a Mike
spojrzał w moja stronę.
-
Ty...! - krzyknął i rzucił się w moja stronę.
-
Mike! Nie! Aaaa! -zaczęłam piszczeć i uciekać. Wybiegłam z domu
i zaczęłam biegać w kółko po ogródku. W końcu chciałam wbiec
z powrotem do domu ale w tym samym momencie Mike złapał mnie w
pasie i pociągnął w swoim kierunku. Zaczęłam się wyrywać, ale
oczywiście nie udało mi się wyrwać. Mike położył mnie na
trawie i zaczął łaskotać. - Hahaha! Mike! Ahahah! Nieee!
P…proszę! Hahaah!
-
No nie wiem, za coś takiego powinienem załaskotać cię na śmierć.
- powiedział przerywając na chwilę i wycierając spływającą mu
z włosów na oczy wodę. Przyjrzałam mu się uważnie. Jego długie
kręcone włosy były całkiem mokre, a kosmyki przykleiły mu się
do twarzy falując się na skórze. Uśmiechnęłam się na ten
widok. - No dobra, jak się tak ładnie uśmiechasz. - stwierdził i
powoli puszczał moje ręce. Ja próbowałam wstać i w tym momencie
znowu mnie złapał. - Albo nie. - zaśmiał się i znów zaczął
mnie łaskotać.
-
Hahaha! Michael! Hahaha! Dobrze! Prze... przepraszam! Hahaha! Proszę!
Hahaha!
-
Uratuje cię! - krzyknęła jak rycerz w tym samym momencie Ana i
rzuciła się ze śmiechem na plecy Michaela i zaczęła go łaskotać
i zasłaniać mu oczy.
-
Aaa! - krzyknął teatralnie i przewrócił się obok mnie, tak żeby
Ana zdarzyła zejść, po czym ona zaczęła go łaskotać a on
udawał że nie może sobie z nią poradzić. - O nie! Proszę!
Oszczędź mnie! - mówił pomiędzy salwami śmiechu. Wszystko
wyglądało tak zabawnie że mimo tego że nie byłam już łaskotana
to nie mogłam się uspokoić i przestać się śmiać. Po chwili
wszyscy położyliśmy się na trawie i wybuchliśmy śmiechem. -
Słyszycie to? - zapytał nagle Mike.
-
Ale co? - próbowałam wyłapać dźwięk o który chodziło.
-
Coś słyszę… - mruknęła Ana, mrużąc oczy nasłuchując.
-
Telefon! - domyślił się Mike i pognał go odebrać. Razem z Aną
zaśmiałyśmy się i wstałyśmy z ziemi.
-
Ciekawe kto to do nas dzwoni? - powiedziałam i weszłam do domu. w
drzwiach spotkałam się z Michaelem.
-
To chyba do ciebie.
-
Do mnie? - zdziwiłam się.
-
Tak mi się wydaje. - powiedział a ja nie pewnie podeszłam do
słuchawki.
-
Halo? - powiedziałam
cicho do słuchawki.
-
Halo? Halo?? -
usłyszałam charakterystyczny kobiecy głos, którego nie
pomyliłabym z żadnym innym i… polski akcent. Zrobiłam się blada
i trzęsącym się głosem odezwałam się ponownie.
-
Mamo? - odezwałam się
po polsku.
-
Angelika?
-
Tak mamuś. -
powiedziałam i usłyszałam to charakterystyczne nabieranie
powietrza, które zwiastowało kłopoty, odruchowo odsunęłam
słuchawkę od ucha.
-
Jak mogłaś tyle czasu nie dzwonić?! Jak mogłaś nie dać znaku
życia?! Ty wiesz co ja tu przeżywałam?! Wiesz jak ja się
martwiłam?! Cały czas zastanawiałam się czy jeszcze jesteś
z nami na tym świecie! Traciłam zmysły! -
krzyczała do słuchawki, jeszcze przez jakieś piętnaście minut, a
ja cierpliwie słuchałam, blada jak ściana i zastanawiałam się
jak ja mam jej się wytłumaczyć? Nie dzwoniłam do niej od trzech
tygodni. Bałam się do niej dzwonić. Dobrze wiedziałam że nie
będę potrafiła przed nią ukryć tego z jakiego powodu wyjechałam.
A nie mogłam jej teraz powiedzieć… Nie mogłam, ale nie powinnam
jej martwić. Jak miałam się usprawiedliwić, gdy tak na prawdę
nie miałam żadnego usprawiedliwienia? Gdy skończyła w telefonie
zabrzmiała cisza. Przez dłuższą chwilę zbierałam się w sobie
żeby w ogóle się odezwać.
-
Mamo... - szepnęłam
drżącym głosem. - Przepraszam...
Nie... Nie powinnam Cię tak martwić. Ja... Ja nie chciałam.
Naprawdę. Powinnam zachowywać się bardziej odpowiedzialnie… -
zastanawiałam się co mogłam jeszcze powiedzieć. To co
powiedziałam i tak nie wystarczało, a jeśli pójdę za daleko
domyśli się że coś jest nie tak. Moje rozmyślania przerwał jej
głos.
-
I tyle masz mi do powiedzenia? Może chociaż powiesz z jakiego
powodu musiałam się tak martwić???
- znowu zabrzmiała cisza. W końcu odpowiedziałam. Nie miałam
innego wyjścia, jak kłamać. ale wiedziałam że nie będzie to
dobre dla naszych relacji.
-
Wyjechałam ze znajomymi. Przez całe noce się bawiliśmy i w dzień
nie byłam zbyt przytomna. Dlatego całkiem zapomniałam zadzwonić.
Przepraszam nie chciałam żeby tak wyszło. A skąd masz ten numer
telefonu? - próbowałam
zmienić temat.
-
Twoja siostra w odróżnieniu do ciebie do mnie dzwoni, więc podała
mi twój numer.
-
A skąd ona go miała?
- zdziwiłam się. Odkąd przyleciałam do Thirasii nie rozmawiałam
z Leną. Bałam się tak samo mocno jak rozmowy z mamą. Jedynie gdy
Mike rozmawiał z Janet poprosiłam by przekazała Lenie że jesteśmy
cali i zdrowi.
-
Jakaś znajoma jej dała.
-”Janet.”
- pomyślałam od
razu. Gdy dowiedziała się o naszym wyjeździe starała się wypytać
Mike’a o jakieś szczegóły. Wiedziałam że domyśliła się że
coś jest nie tak. Pewnie przekazała Lenie numer z którego dzwonił
do niej Mike.
-
Mamo, nie gniewaj się. Proszę. Nie chciałam żeby tak wyszło. -
wzięłam głęboki oddech. - Nie
zamierzałam cię martwić.
- westchnęłam. W słuchawce znowu zabrzmiała cisza. - Mamo?
- szepnęłam przestraszona.
-
Jestem. - westchnęła.
- Liczko… Ja się nie
gniewam. Po prostu się bardzo martwiłam. Przepraszam że tak na
ciebie naskoczyłam.
-
Nie masz za co, to ja nie powinnam tak się zachować.
-
Kocham cię córeczko.
-
Ja ciebie też mamo.
-
Czyli wszystko u ciebie w porządku?
- zapytała dla upewnienia. Zawahałam się. Czy wszystko było u
mnie w porządku? Zdecydowanie nie było tak jak się spodziewałam
że będzie gdy będę mieć 21 lat. Ale czy mogłam tak narzekać na
los mając przy sobie najlepszego przyjaciela, a pod sercem swój
skarb?
-
Tak mamo. -
odpowiedziałam nie zastanawiając się już dłużej.
-
To ja kończę. Ojciec i tak zabije mnie za rachunek. Obiecaj mi że
chociaż raz w tygodniu zostawisz jakąś wiadomość na sekretarce
jeśli nie będziesz mogła rozmawiać, chociaż nie ukrywam że
wolałabym z tobą porozmawiać.
-
Obiecuję.
-
Kocham Cię Liczko.
-
I ja Ciebie Mamuś. -
powiedziałam i usłyszałam sygnał, który świadczył o
rozłączeniu rozmowy. Westchnęłam.Nie chciałam żeby to tak
wyglądało. Zdecydowanie nie. Z zamyślenia wyrwała mnie dłoń
mojego przyjaciela położona na moim ramieniu.
-
Wszystko w porządku? - usłyszałam znów to pytanie. Westchnęłam.
-
Twoja siostra mnie wydała. - stwierdziłam.
-
Co? Jak? W czym? No i która? - zasypał mnie pytaniami ze zdziwioną
miną.
-
Mogę zacząć od końca? - zapytałam z uśmiechem. - Janet. W
rozmowie z moją mamą. Podała jej mój numer. No właściwie nie
jej tylko Lenie, ale to na to samo wychodzi. No i musiałam z nią
teraz rozmawiać.
-
Nie mów że to co słyszałem w pokoju obok to była twoja mama!
-
Dokładnie. Ten krzyk to była moja mama.
-
Oj… To ci współczuję. Ale zrozum Janet. Ona wiedziała co czuje
Lena… - powiedział spuszczając głowę. Nie mogłam patrzeć jak
znów się zamęcza.
-
Mike, przecież już o tym z nią rozmawiałeś. Ona nie ma ci
niczego za złe. A na pewno nie to co działo się przed moim
przyjazdem. Byłeś w kiepskiej formie.
-
To mnie nie usprawiedliwia…
-
Michael! Przestań. Każdy popełnia błędy. Ja jestem na to żywym
przykładem, więc się nie zadręczaj.
-
Nie mów tak. To maleństwo nie jest błędem.
-
Nie. Ona nim nie jest. Tylko jej matka nim jest.
-
Angie…
-
Nie rozmawiajmy na ten temat. - przerwałam mu. - Chodźmy cieszyć
się słońcem.
***
Leżałam
na łóżku. Od rana było mi niedobrze, wszystko mnie bolało i
ogólnie czułam się fatalnie. Co chwilę czułam to specyficzne
łaskotanie w brzuchu.
-
Ty też nie czujesz się najlepiej? - zapytałam patrząc na brzuch.
- Czy po prostu robisz moonwalka w moim brzuchu? - zapytałam po
chwili namysłu. Usłyszałam śmiech Mike’a. Podniosłam głowę i
zobaczyłam swojego przyjaciela opierającego się o futrynę drzwi.
-
Rozumiem że przewidujesz małą tancerkę? - uśmiechnął się.
-
Tak sądzę. - uśmiechnęłam się, ale niestety trochę krzywo bo
znów poczułam ten dziwny ból.
-
Znowu gorzej? - zmartwił się Mike.
-
Trochę. - przyznałam. - Dokucza mi. - spojrzałam na brzuch. -
Wrodziła się w wujka Jacksona.
-
Eeeej! Wcale ci nie dokuczam! - powiedział z miną dziecka które
próbuje ukryć że właśnie zjadło wszystkie słodycze, ale
zdradzają go słodkie cukierkowe plamy na twarzy i tak jak to
dziecko nie mogło tego ukryć tak i Mike nie mógł się powstrzymać
i pstryknął mnie w nos.
-
A to to co? Nie dokuczanie?
-
Nieeee. Ja tak okazuję miłość swojej przyjaciółce. -
wyszczerzył zęby.
-
Dianie albo Liz tak nie robiłeś!
-
Ty jesteś wyjątkowa. - wyszczerzył się jeszcze bardziej..
-
Osz ty… - zmrużyłam oczy.
-
Wiem, też Cię kocham. - zaśmialiśmy się. Pomyślałam o mamie.
Pamiętna rozmowa odbyła się dwa dni temu. Od tego czasu
zastanawiałam się jak jej powiem o tym wszystkim. Obiecałam sobie
że w poniedziałek do niej zadzwonię, wszystko jakoś wytłumaczę.
Tyle że poniedziałek miał być na następny dzień. A ja wciąż
nie wiedziałem jak zacząć. Westchnęłam. - Coś się dzieje? -
zapytał od razu Michael.
-
Nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. - uśmiechnęłam się.
- Czuję się już nawet lepiej.
-
To się cieszę. - Mike odwzajemnił uśmiech. - Zrobić ci coś do
picia?
-
Wystarczy woda. - kiwnął głową na znak rozumienia i wyszedł do
kuchni. Spojrzałam za nim, po chwili usłyszałam jak krząta się
po kuchni. W tym samym momencie poczułam jak coś rozsadza mnie od
środka, krzyknęłam z bólu i zaczęłam wić się na łóżku. Nie
mogłam wytrzymać, ledwo widziałam Michaela, który rzucił się by
mi pomóc. O coś pytał, ale nic nie słyszałam oprócz własnego
krzyku…
***
Otworzyłam
powoli oczy. Wciąż czułam ból, ale mogłam funkcjonować.
Delikatnie rozejrzałam się po pomieszczeniu starając się nie
ruszać za dużo. Byłam w szpitalu. Obok mnie siedział Mike, miał
twarz schowaną w dłoniach. Powoli przypominałam sobie jak się tu
znalazłam. Michael przywiózł mnie tu samochodem. Wniósł do
szpitala. Potem miałam chyba jakieś badanie… Michael zauważył
że otworzyłam oczy.
-
Angie… Jak się czujesz?
-
Tak sobie. - szepnęłam, a do sali weszły dwie pielęgniarki i
zaczęły odłączać jakieś rzeczy. Spojrzałam na Mike’a nic nie
rozumiejąc. - Dopiero co skończyło się badanie. Lekarz mówił że
dzieje się coś nie tak… - nie zdążył skończyć bo wywieziono
mnie z sali i zawieziono na salę operacyjną. Po chwili podłączono
mnie do jakiejś następnej aparatury i zaraz po tym odpłynęłam.
***
Usłyszałam
jakieś kroki. Odruchowo chciałam sprawdzić kim jest osoba która
je wydaje, ale powieki wydały mi się tak ciężkie że nie dałam
rady nawet nimi drgnąć. Nasłuchiwałam więc. Kroki były ciche,
ale na tyle wyraźne że mogłam je rozpoznać. Były to kroki
Michaela. Ale nie zwykłe kroki, tylko kroki zdenerwowanego lub
zmartwionego Mike’a. Spróbowałam ponownie otworzyć oczy i tym
razem poszło mi lepiej. Powoli uniosłam powieki ale wszystko było
zamglone. Dopiero po paru wolnych mrugnięciach obraz przed moimi
oczami wrócił do normy. Zobaczyłam Mike’a stojącego tyłem do
mojego łóżka, a zwróconego w stronę okna. Westchnął ciężko i
odwrócił się. Spojrzał na mnie.
-
Angie… - szepnął z bólem i podszedł szybkim krokiem do drzwi. -
Panie doktorze! - zawołał otwierając je a po chwili do sali wszedł
niewysoki mężczyzna po pięćdziesiątce.
-
Witam. - odezwał się spokojnie. Kiwnęłam głową na powitanie. -
Nazywam się Peter Powell i jestem pani lekarzem prowadzącym. Jak
się pani czuje? - zapytał i zaczął mnie badać. Szepnęłam że w
miarę, a po chwili skończył badanie. - Dobrze. - szepnął raczej
do siebie niż do mnie. - Pani Angeliko… - zaczął ale przerwał.
Spojrzał na mnie i mówił dalej. - Gdy przyjechała tu pani, miała
pani oznaki rozpoczęcia akcji porodowej. Po badaniu potwierdziliśmy
to i podaliśmy środki które miały za zadanie zatrzymać ją.
Zadziałały jednak był problem z dzieckiem. Po podaniu leków nic
się nie zmieniło i byliśmy zmuszeni zabrać panią na blok
operacyjny… Musieliśmy zrobić cesarskie cięcie. - patrzyłam na
niego jakby nie mówił do mnie, zwyczajnie pomylił kobietę.
Odkryłam kołdrę chcąc spojrzeć na swój zaokrąglony brzuch i
udowodnić że nie o mnie mówi, ale zobaczyłam tylko bandaże.
Przed oczami pojawiły mi się mroczki i zrobiło mi się słabo… -
Dziecko miało rzadko spotykaną chorobę genetyczną, która nie
umożliwiła rozwinięcia się wszystkim narządom wewnętrznym.
Jedynymi prawidłowo rozwijającymi się organami było serce i mózg,
jednak nie pozwoliło to organizmowi na poprawne działanie… -
wszystko słyszałam przytłumione, jakbym stała za grubą szybą. -
Robiliśmy co mogliśmy… Ale nie udało nam się uratować pani
córki… Bardzo mi przykro… - patrzyłam na niego nie widzącym
wzrokiem, w pamięci starałam się znaleźć choć jedno słowo
które przed chwilą wypowiedział i które nie sprawiłoby bólu…
Zaczęłam się bezwiednie trząść na całym ciele… Złapałam
się za głowę…
-
Angie? - usłyszałam jakby z oddali głos Michaela.
-
Oddajcie… - szepnęłam ledwo słyszalnie.
-
Pani Angeliko? - tym razem głos doktora.
-
Oddajcie mi… - szepnęłam głośniej i poczułam spływające po
moich policzkach łzy. - Oddajcie mi moje dziecko! - krzyknęłam z
całych sił. Potem wszystko co działo się wokół mnie
rejestrowałam jakby wcale nie dotyczyło mnie. Krzyczałam żeby
oddali mi moje dziecko… Mike próbował mnie uspokoić… Lekarz i
pielęgniarki próbowały podać mi coś na uspokojenie, ale
wyrywałam się im… Złamała się igła którą wbiła mi w skórę
pielęgniarka… Sama w głowie miałam milion myśli, a każda
sprowadzała się do jednej.
-
“Moje dziecko nie żyje… Zabili moje dziecko… JA zabiłam
moje dziecko…”
***
-
Możemy pokazać jej dziecko, ale to może mocno odbić się na jej
psychice. - powiedział doktor spokojnie.
-
Gorzej będzie jeśli jej nie zobaczy. - stwierdził Mike łamiącym
się głosem. Było mu ciężko, ale starał się jak mógł żeby
być dla mnie oparciem.
-
Jak pan chce. - oznajmił lekarz i wyszedł. Ja leżałam na łóżku,
po podaniu niewielkiej ilości leków uspokajających nie zasnęłam,
ale nie miałam siły żeby krzyczeć itd. Patrzyłam na Michaela,
który wciąż wpatrywał się w drzwi za którymi znikł lekarz.
Ciężko westchnął i powoli odwrócił się. Spojrzał na mnie po
czym podszedł i usiadł na krzesełku stojącym koło łóżka.
-
Pozwolą ci zobaczyć małą. - poinformował mnie starając się być
spokojnym. Kiwnęłam lekko głową bardziej odruchowo niż z
zamiarem. Po chwili drzwi się otworzyły. Do sali wjechał wózek w
którym zwykle leżą niemowlęta… Podniosłam się… Pielęgniarka
podsunęła wózek bliżej łóżka i szepnęła żeby wołać ją w
razie potrzeby, po czym wyszła. Cała zdrętwiała spojrzałam na
wózek… Na środku, przykryta kawałkiem jakiegoś materiału
leżała mała istotka… Moja istotka… Przez cienką skórę cała
była czerwona i widać było żyłki… Wtuliłam się w Michaela
który zdążył usiąść koło mnie i zaniosłam się płaczem…
Gdy troszkę się uspokoiłam, nadal ze spływającymi po moich
policzkach łzami nachyliłam się nad moją córeczką… Delikatnie
uniosłam ją i położyłam na mojej dłoni… Była tak malutka, że
nie zajmowała jej nawet całej…
-
Moje dziecko… Moje maleństwo… Moja córeczka… - szeptałam w
kółko szlochając i głaszcząc delikatnie jej głowę…
Hej !
OdpowiedzUsuńNo nareszcie nowa notka a już myślałam , że nie wrócisz ! Co do notki to rozbawiła mnie sytuacja z tym wiadrem wody , który wylał się na Michaela haha biedaczek :)
Końcówa bardzo smutna :( Szkoda mi Angie straciła swój skarb czyli swoją córeczkę :(
Pozdrawiam i życzę dużo weny :)
Fanka Michaela
Cieszę się że się podobało ;) Nigdy nie opuszczę bloga bez powiadomienia was o tym! Po prostu czasem mam problem z weną i czasem :/
UsuńDzięki wielkie :D
Strata dziecka to chyba najgorsze co może być. Liczę, że przy Michaelu odnajdzie w koncu spokoj i szczescie, no i ze beda razem <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
'Remember to be Happy'
Szkoda, że dopiero skomentowałaś u mnie jak pojawiła się notka u Ciebie. Kiedyś tak nie było. Wiem, że większość już nie ciekawią moje opowiadania. Wybrali sobie inne. Szkoda.
OdpowiedzUsuńCo do notki, to faktycznie smutna i ogromna strata dla głównej bohaterki opowiadania. Teraz będzie potrzebowała wsparcia Michaela. I też liczę na to, że w końcu będą razem.
Pozdrawiam.
Wiem że komentarze są bardzo ważne dla każdej z nas. Przepraszam Cię za to że ich nie wstawiałam. Nie bardzo mam jak się z tego wytłumaczyć. Zawsze to odkładałam w czasie a tak nie powinno być. Ale jedno mogę Ci zagwarantować. Czytałam, czytam i czytać będę każdą twoją nową notkę. Nie mów więc że nie ciekawią mnie twoje opowiadania, bo je kocham i są jednymi z moich ulubionych.
UsuńSerdecznie dziękuję za komentarz i mam nadzieję że nie jesteś na mnie bardzo zła.
Jacksonka
Spoko. Rozumiem, bo sama mam pewne zaległości. Po prostu się trochę zdenerwowałam, że tak nagle napisałaś jak sama dodałaś notkę. Nie wiem czy pamiętasz, ale kiedyś my blogerki tworzyłyśmy tak jak by rodzinę i każda u każdej czytała, komentowała i doradzała różne rzeczy i nagle to się skończyło. U mnie już prawie (albo wgl) czytają tylko nowi czytelnicy. Tamtym się znudziło. Każdy ma to tego prawo, ale nie wiem dlaczego tylko moje opowiadania się znudziły. Pisze Ci to wszystko abyś wiedziała, że nie jestem zła na Ciebie, tylko po prostu dziwi mnie to wszystko. I jak coś to ja pisze też inne opowiadanie o Michaelu. Nie wiem czy wiesz. I właśnie. Tak jak napisałaś na początku. Komentarze są bardzo ważne bo wtedy wiemy czy komuś się podoba i wgl no i czy ktoś wgl czyta. Hm to chyba tyle ;)
UsuńJenn.
Będę się starać jak mogę żeby komentować. Jak widzisz u mnie też nie ma zbyt dużo osób. Mam nadzieję że to się zmieni. I tobie i sobie tego życzę. I obiecuję poprawę :P
UsuńJacksonka