One more chance cz.18

Wreszcie dodaję :) Mam nadzieję że wam się spodoba. Czekam na wsze komentarze ;)

Zapraszam :D


Setny raz z kolei spojrzałam w sufit. Michaela nie było w domu. Rano znalazłam tylko karteczkę w kuchni że pojechał do studia, wróci późno wieczorem i mam na niego nie czekać. Dobrze wiedział że i tak będę, zawsze czekałam, chociaż cieszyłam się że wróci już niedługo. Leny i Cassie też nie było. Lena od paru dni miała poranną zmianę w pracy, a Cas po weekendzie spędzonym w LA wróciła na uczelnię. Nudziło mi się niemiłosiernie. Od bitych 3 godzin leżałam na łóżku którego nie chciało mi się nawet rano pościelić i patrzyłam to na sufit to na okno mojego pokoju za którym świeciły gwiazdy. Co gorsze takie leniwe dni zdarzały mi się coraz częściej. Potrafiłam spędzić cały dzień w łóżku, przed telewizorem zajadając się ciastkami albo lodami. I niestety wiedziałam dlaczego tak jest. Otóż do tej pory całe dnie miałam zajęte. Wstawałam rano by zrobić wspólnie z Michaelem śniadanie, przy czym było masę zabawy i śmiechu, które następnie razem jedliśmy. Gdy Mike wychodził do pracy ja szłam na miasto z Leną. Na łażeniu po mieście i robieniu zakupów często mijało nam przedpołudnie. Potem razem z Leni szłam do jej pracy. Jadłam z nią obiad i spędzałam trochę czasu w barze. Potem spotykałam się z Jane i Johnem i razem spędzaliśmy czas do wieczora. Wracałam do domu i robiłam kolację na którą idealnie zawsze przychodził Mikey. Teraz odkąd Mike musiał więcej czasu spędzać przy tworzeniu nowej płyty, Jane i John znowu wyjechali w trasę nie miałam gdzie wychodzić. Przez pierwsze dni chodziłam po mieście, ale gdy parę razy pod rząd zrobiło mi się słabo i z tego zrezygnowałam. A właściwie w tej chwili nawet nie miałam na to ochoty. Podniosłam się z łóżka i zeszłam do kuchni, żeby zrobić sobie kanapki. Wyciągnęłam wędlinę z lodówki i od razu włożyłam ją z powrotem próbując uspokoić żołądek. Zrobiło mi się strasznie niedobrze. Myślałam że wytrzymam ale jednak się przeliczyłam i po chwili byłam już w łazience nad muszlą klozetową.
- Jeszcze nigdy nie czułam czegoś tak obrzydliwego! W jaki sposób wcześniej nie zobaczyłam że ta wędlina jest zepsuta? Przecież ona musiała już wcześniej śmierdzieć! A może to ta zupa niwelowała ten zapach? Była bardzo mocno przyprawiona, więc to możliwe. - pomyślałam. Gdy żołądek mi się uspokoił wypłukałam usta i przemyłam twarz wodą. Jednak odechciało mi się jakichkolwiek kanapek i usiadłam w salonie przy kominku. Nawet nie spostrzegłam że Mike wszedł do domu.
- A ty co taka zamyślona? - zapytał z uśmiechem dając mi buziaka w policzek. Aż podskoczyłam.
- Kiedyś ty tu wszedł? - zapytałam ze śmiechem.
- A przed chwilą. - wyszczerzył się w uśmiechu. Automatycznie go odwzajemniłam.
- I jak tam praca na płytą?
- Dobrze. Chociaż zmuszono mnie do zrobienia sobie przerwy. Mam wrócić dopiero w poniedziałek. - stwierdził przewracając oczami.
- I bardzo dobrze. Nie możesz się tak zamęczać. Który dzień z kolei wstajesz o piątej i wracasz po północy?
- E tam.
- Nie „etaj” mi tam. Taka prawda.
- O właśnie. W sprawie prawdy. Co się stało? Jesteś strasznie blada.
- Oj nic takiego! Naprawdę. Musisz tylko wyrzucić wędlinę z lodówki.
- Wędlinę? Dlaczego?
- Bo jest zepsuta. Strasznie śmierdzi.
- Naprawdę? - wstał i poszedł do kuchni. Po chwili usłyszałam że otwiera lodówkę. - Chodziło ci o tą wędlinę? - zapytał zdziwiony. - Przecież ona jest dobra. - usłyszałam koło swojego ucha i znowu poczułam ten zapach. Zerwałam się na nogi i już byłam w łazience. Jednak udało mi się w porę uspokoić żołądek. - Wszystko w porządku?
- Nie. - jęknęłam kręcąc głową.
- Co się dzieje?
- Mam rewolucje w żołądku. Proszę cie wywal tą wędlinę.
- Ale Angie. Ona naprawdę jest dobra. Wczoraj kupował ją Boby. Rano jadłem z nią kanapki.
- Rób z nią co chcesz tylko ją zabierz z tego domu. - Mike wyszedł z łazienki a ja przepłukałam twarz zimną wodą. Po paru minutach wyszłam i położyłam się na kanapie nogi zadzierając na jej oparcie. Zamknęłam oczy i po chwili poczułam coś chłodnego na czole. Otworzyłam oczy i zobaczyłam zmartwionego Michaela. Na czole miałam zimny okład.
- Trochę lepiej? - zapytał. Kiwnęłam głową na znak potwierdzenia. - Może zjadłaś coś nie świeżego?
- Może. Nie wiem.
- Prześpij się a ja zrobię ci coś lekkostrawnego do jedzenia. - zgodziłam się i prawie od razu odpłynęłam.


***


- Angelika co bierzesz? - zapytała z uśmiechem Lena.
- Chyba się zakochała. - skwitowała Cas.
- Co, co? Coś mówiłyście? - wyrwałam się z zamyślenia.
- Mówiłyśmy że się zakochałaś. - spojrzałam na nie spode łba. - Co ci? Cały dzień chodzisz z głową w chmurach.
- Nie wiem. Przepraszam was. Dziwnie się czuję.
- Może powinnaś odpocząć?
- O nie! Dopiero co wyszłam! Tyle czasu spędziłam w domu! Mam dość.
- Dobra, ale zemdlej mi to cię uduszę! - pogroziła mi palcem Cas. Uśmiechnęłam się i dałam jej całusa w policzek.
- Też cię kocham. - powiedziałam i wyszczerzyłam się.
- To zamawiasz coś? - powtórzyła pytanie Lena.
- Hm… Deser lodowy z sosem czekoladowym, drażami, owocami i bitą śmietaną.
- O Boże. Nie porzygasz się?
- Cas! - skarciłam przyjaciółkę.
- No co?! Ja to bym nawet połowy nie zjadła.
- Ale ja mam ochotę.
- Dostaniesz cukrzycy. - skwitowała Lena. - Ja wezmę sernik.
- A ja ciasto marchewkowe. To możemy wołać kelnera. À propos kelnera. Widziałyście jaki ma fajny tyłek?
- Cassie! - wytrzeszczyłam oczy.
- No co znowu?!
- Co się stało z naszą Cas w tym NY? - zaśmiała się Lena. Cas przewróciła oczami.
- Dorosła. - skwitowała i zawołała kelnera. Po chwili podszedł do nas wysoki, szczupły blondyn. Cassie od razu zaczęła z nim flirtować i już po chwili wymieniła się z nim numerem telefonu. Zamówiła w końcu i gdy odszedł spojrzała na nas. - Co?
- Nic. - odpowiedziałyśmy jednocześnie. Cas nigdy nie miała problemu z chłopakami. Była śliczną dziewczyną i zawsze miała wokół siebie pełno adoratorów. Jednak zawsze to chłopak wychodził z inicjatywą. Ona była mimo wszystko dość nieśmiała. A na pewno nigdy sama nie zaczynała flirtować z obcym facetem! Ale jednak odkąd 2 tygodnie temu bez uprzedzenia przyjechała do LA, zmieniła się. Czułam że jest coś nie tak ale ona nie chciała nic powiedzieć. Gdy zjadłyśmy swoje desery, Cassie podeszła do baru gdzie stał tamten kelner. Westchnęłam.
- Nie wiesz co się tam stało? - zapytałam Lenę.
- Nie. - pokręciła głową ze smutkiem. - Ale jej zachowanie mnie przeraża. Przecież ona nigdy tak się nie zachowywała!
- Nic nie rozumiem. - oparłam głowę o stolik. - Muszę do toalety.
- Serio? - Lena załamała ręce. - Byłaś pięć minut temu!
- Ale muszę znowu. Nie czepiaj się. - wstałam i udałam się w stronę toalet. Po wyjściu z toalety podeszłam do lustra. Umyłam ręce i poprawiłam denerwujący mnie, wciąż spadający na twarz kosmyk włosów. Za sobą usłyszałam dźwięk otwieranych drzwiczek toalety. Spojrzałam w lustrze na kobietę wychodzącą z toalety. Była to młoda, niewysoka, brunetka w zaawansowanej ciąży. Uśmiechnęła się do mnie, co od razu odwzajemniłam.
- Oj co ja sobie zrobiłam. - westchnęła z uśmiechem. - Nigdy więcej.
- Coś się stało? - zapytałam z niepokojem.
- Nie! - zaśmiała się. - Narzekam jak typowa kobieta w ciąży. A nigdy wcześniej nie narzekałam! Co ty maluchu ze mną robisz? - zaśmiała się mówiąc do brzucha. Podeszła do umywalki. - Już piąty raz jestem w toalecie, boli mnie cały kręgosłup, a do tego cała napuchłam i mam ochotę zwrócić całą kolację którą dzisiaj zjadłam. - spojrzała na mnie prawie ze łzami w oczach. - Przepraszam że tak zamęczam swoimi problemami. Jestem okropna. I wszystkich męczę. - łza spłynęła jej po policzku. - I do tego znowu mam huśtawkę nastrojów. - powiedziała ze śmiechem. Spojrzałam na nią trochę zbita z tropu. - Nie przejmuj się. Mam tak od miesiąca. Można się przyzwyczaić. - uśmiechnęła się, puściła oczko i wyszła. A ja stałam jak wryta. Nie wiedziałam co mam myśleć, ale najgorsze było to co przyszło mi do głowy. Ale wolałam o tym nie myśleć. Wróciłam do dziewczyn, gdzie zobaczyłam wciąż flirtującą Cas.


***


- Cas daj temu telefonowi wreszcie spokój! Chodź tu. - krzyczałam na swoją przyjaciółkę która od godziny rozmawiała przez telefon. W końcu się pożegnała ze swoim kochasiem i przyszła do salonu. - Skończyłaś?
- Taaak. - pokazała mi język.
- Cassie… - powiedziałam po chwili ciszy. - Powiesz mi? Proszę.
- Ale co. Nie wiem o czym mówisz. - odwróciła wzrok.
- Nie udawaj! Co się stało w NY?!… Cas!
- No dobra!… Spotkałam w NY Martina.
- Tego dupka z którym się spotykałaś i który cię olewał?
- Wróciliśmy do siebie… - powiedziała cicho odwracając wzrok.
- CO?! - wytrzeszczyłam oczy. - Jak mogłaś po tym co ci zrobił?!
- Po… po prostu wciąż go kochałam… - westchnęła.
- Zaraz, zaraz. Powiedziałaś „kochałam”? Czyli już przestałaś?
- Po tym wszystkim nie było możliwości żebym nie przestała.
- Po czym wszystkim?! - westchnęła.
- Po 2 miesiącach od kiedy się spotykaliśmy poszłam do weterynarza z Fran. Okazało się że mojej pani weterynarz nie ma bo jest na zwolnieniu. Już miałam wychodzić gdy weszła do lecznicy. Okazało się że przyszła po jakieś papiery ale od razu powiedziała że przyjmie swoją ulubioną pacjentkę. Gdy byłam już w gabinecie zaczęłyśmy trochę rozmawiać. W pewnym momencie powiedziała że zaszła w ciążę i nie będzie jej długi czas, więc będzie mnie przyjmować inny lekarz. Oczywiście się zgodziłam i pogratulowałam jej, a w tym samym momencie do gabinetu wszedł Martin z wielkim uśmiechem na twarzy krzycząc „Kochanie wzięłaś już te papiery? Nie mogę pozwolić żebyś się przemęczała.”. Spojrzał na mnie i stanął jak wryty. Lekarka chyba nie zwróciła uwagi co się stało, bo powiedziała że już skończyła i podała mi receptę. Po czym bez pożegnania od razu wyszłam zabierając Fran i receptę. Gdy przechodziłam koło Martina zaczął mówić „To nie tak jak myślisz.”, ale dostał ode mnie w twarz i jak najszybciej wyszłam słysząc za sobą tylko ich kłótnie…
- O Boże… Tak mi przykro… - przytuliłam ją.
- Po prostu byłam głupia. Dałam całą siebie i nie zwracałam uwagi na to że on tego nie odwzajemniał. Popełniłam błąd. Dlatego teraz nie chce się angażować.
- Cassie…
- À propos nie angażowania. Umówiłam się na randkę z przystojniakiem-kelnerem. Idę zaszaleć. - powiedziała, wstając i ubierając kurtkę.
- Cas, proszę cię. Uważaj na siebie!
- Nie bój się nic mi się nie stanie! - krzyknęła z korytarza zakładając buty i owijając się szalikiem.
- Proszę cię tylko byś nie zrobiła czegoś czego będziesz później żałować.
- Jasne. - dała mi buziaka w policzek. - Nie martw się. Pa.
- Pa… - westchnęłam i po chwili dom znów zrobił się cichy. Spojrzałam na torebkę leżącą na krześle w kuchni.
- Miałam nadzieję że bardziej to odwlekę. - pomyślałam. Nie chciałam wstawać, brać jej do rąk, ani zabrać do łazienki jednak wszystko to zrobiłam. Jak w transie. Byłam przerażona tym że może okazać się że to prawda. - Głupoty wymyślasz. Ubzdurałaś to sobie. - myślałam wyciągając z torebki niewielkie pudełko. Spojrzałam na nie i wzięłam głęboki oddech. - Przecież to nie możliwe, nie ma czego się bać. - wyciągnęłam zawartość pudełka i użyłam go według instrukcji. Usiadłam na brzegu wanny. Patrząc na niewielki przedmiot leżący, najdalej jak się dało ode mnie, na umywalce na drugim końcu łazienki. Każdą upływającą sekundą robiło mi się coraz bardziej niedobrze i słabo. W końcu wstałam ale w pół drogi zawróciłam na pięcie i wróciłam na wcześniejsze miejsce. Odkręciłam kurek zimnej wody w wannie i zaczęłam ochlapywać się wodą, ale to wcale nie pomagało. Nie wiem jak długo to trwało ale gdy poczułam że zaraz nie będę miała siły nawet na to by wstać podniosłam się z klęczek i prawie z zamkniętymi oczami podeszłam do umywalki. Drżącymi rękoma podniosłam niewielki przedmiot…


***


~Michael~

Otworzyłem drzwi i poczułem przyjemne ciepło płynące ze środka. Szybko wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi na klucz. Ściągnąłem z siebie ubranie wierzchnie i wszedłem do salonu, który cały rozjarzony był światłem płynącym z rozpalonego kominka. Uśmiechnąłem się na jego widok.
- Jak dobrze wrócić do cieplutkiego domu. - pomyślałem i zwróciłem się w stronę kuchni, która okazała się pusta. Spojrzałem na schody. - Pewnie jest u siebie. - po chwili byłem już na górze. Uchyliłem drzwi do pokoju Angie ale i tam jej nie było. Trochę się zmartwiłem i w tym samym momencie usłyszałem jakiś dźwięk dochodzący z łazienki. Od razu tam się udałem. Zapukałem ale nie dostałem żadnej odpowiedzi, więc otworzyłem drzwi. W pierwszym momencie myślałem że nikogo tam nie ma, gdy nagle usłyszałem płacz. Spojrzałem w kierunku tego dźwięku i zobaczyłem Angie skuloną w kącie łazienki. Szybko do niej podbiegłem.
- Angie? Wszystko w porządku? Ty płaczesz? Coś się stało? Angie, proszę. Powiedz coś. - błagałem swoją przyjaciółkę, ale ta tylko skuliła się jeszcze bardziej i wybuchła płaczem. Nie wiedziałem co robić. Przytuliłem ją do siebie jak najmocniej mogłem i zacząłem uspokajać ale nie przyniosło to spodziewanego efektu. Angie wybuchła jeszcze bardziej rozpaczliwym szlochem. - Angie proszę! Co się stało?! Powiedz mi coś! - desperacko próbowałem wyłapać choć najmniejszą rzecz która mogłaby mnie naprowadzić na to co się stało. Jednak nic mi w tym nie pomagało. Angie płakała tylko mocniej i mocniej. Przytuliłem ją mocno i trzymałem w objęciach. A ona wciąż płakała. Oparłem usta o jej głowę i nawet już nic nie mówiłem po prostu czekałem. Minęło masę czasu gdy się uspokoiła. Wtedy zobaczyłem że zasnęła. Podniosłem się wciąż trzymając ją w objęciach przez co ją podniosłem. Zaniosłem ją do jej pokoju i położyłem na łóżko. Przykryłem kołdrą i kucnąłem obok łóżka tak że miałem jej twarz przed sobą. Była cała czerwona od płaczu. Długie włosy były posklejane i przemoknięte od łez. A na twarzy mimo snu wciąż miała jakąś ogromną mieszankę negatywnych uczuć. Martwiłem się strasznie. Nie wiedziałem co mam zrobić. Pogłaskałem ją po głowie i pocałowałem w czoło, po czym podniosłem się z klęczek. Poszedłem do łazienki. Zapaliłem światło i jeszcze raz spojrzałem na cały pokój w nadziei znalezienia jakiejś wskazówki. Zobaczyłem jakieś pudełko ale w tym samym momencie usłyszałem krzyk. Pobiegłem do Angie która skulona na łóżku znów zalewała się łzami. Tym razem jednak łzy leciały wręcz bezwiednie i miała otworzone oczy, patrzyła na mnie. Od razu do niej podbiegłem. - An? Co się stało? Proszę powiedz mi. - mówiłem cicho i spokojnie, siadając na brzegu łóżka. Spojrzała na mnie czerwonymi, zapłakanymi oczami i włożyła mi w rękę jakiś przedmiot. Sama zasłoniła oczy rękoma. Skierowałem wzrok na swoją dłoń i powoli ją otworzyłem… W środku znajdował się długi, biały przedmiot – test ciążowy… pozytywny…


***


- An, powiedz mi.
- Nie.
- Angie, powiedz. Dlaczego nie chcesz powiedzieć?
- Nie mogę Michael, rozumiesz? Nie mogę. Nikt się nie dowie.
- Dlaczego? An… Czy on… czy on cię… - plątał się.
- Nie Mike, nie zgwałcił mnie. Ale nikt nie może się dowiedzieć. A na pewno nie on.
- Niech ci będzie! Ale nadal nie rozumiem dlaczego nie chcesz mi powiedzieć. On też powinien wiedzieć, że będzie ojcem. - powiedział bezradnie unosząc ręce.
- Nie dowie się. - uparcie stałam przy swoim. - I proszę cię żebyś nikomu o tym nie mówił. Nikomu rozumiesz? Nawet Liz, czy Dianie. Proszę. - widziałam że był zły, ale zarazem martwił się niemiłosiernie i bał o mnie. Mimo to kiwnął głową.
- Dobrze… Angie, jak ty chcesz niby ukryć ciążę? Za parę miesięcy będziesz miała na tyle duży brzuch że nie będziesz mogła zwalić tego na przytycie czy coś takiego. - zasłoniłam twarz dłońmi.
- Nie wiem… Muszę wyjechać…
- Dokąd?!
- Michael nie wiem. - w oczach pojawiły mi się łzy. Byłam przerażona bardziej od niego co chyba zobaczył.
- No już. Ciii. - przytulił mnie. - Pojedziemy gdzieś.
- Razem? - załkałam do jego ramienia.
- Oczywiście. Nie zostawię cię samej.
- Ale, Mike… A płyta?
- Najwyżej… przeniosę studio. - powiedział po chwili namysłu.
- Naprawdę? To nie będzie problem? - spojrzałam mu smutno w oczy.
- No co ty. - powiedział przysuwając się do mnie i dając mi całusa w czoło, po czym złapał mnie za rękę. - Ani trochę. A jak się czujesz?
- Dobrze. - spuściłam wzrok.
- Chodź. Przygotuję ci kąpiel i trochę się odświeżysz i odpoczniesz. - wstał uśmiechając się lekko.
- Mike, nie musisz się tak mną zajmować…
- Nie mów tak. Zaniedbałem moją przyjaciółkę to teraz trochę to nadrobię. - wyszedł z pokoju. Nie miałam siły wstawać z łóżka. Czułam się strasznie. Było mi wstyd i czułam się zawstydzona tym że Mike o wszystkim wie. Wiedziałam jedno, Johnny o niczym się nie dowie, nigdy. Zniszczyłabym wszystko co jest między nim a Leną, a tego bym nie przeżyła. Westchnęłam i wstałam, poszłam do łazienki. W drzwiach poczułam zapach drzewa różanego. Łazienka była rozświetlona świecami. Wanna była pełna gorącej wody i piany. - Gotowe. - uśmiechnął się gdy mnie zobaczył.
- Wow… Dziękuję. - szepnęłam.
- Nie masz za co. Jak skończysz to zejdź do salonu. - uśmiechnął się i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Spojrzałam na wannę. Ściągnęłam z siebie ubrania i weszłam do gorącej wody pachnącej drzewem różanym. Uwielbiałam ten kojący zapach dzięki któremu od razu czułam się bardziej zrelaksowana i spokojna. Nie rozmyślałam, nie zamartwiałam się, po prostu się odprężyłam. Leżałam tak długo że nawet nie poczułam że woda zrobiła się chłodniejsza. Umyłam się i wyszłam. Gdy ubrałam piżamę w Myszkę Mickey, którą dostałam od Mike'a, zeszłam do salonu. Michael właśnie rozłączał się przez telefon.
- Z kim rozmawiałeś?
- Załatwiałem wyjazd.
- Już? - zdziwiłam się.
- Wyjedziemy najprędzej za 3 dni. Ale pomyślałem że lepiej teraz, dopóki nikt się niczego nie domyśla.- kiwnęłam głową zgadzając się. Widziałam jednak że Mike mówi to sztywno. Przede mną ciężko mu było kłamać, za dobrze go znałam. Nie chciał tego ukrywać, chciał się dowiedzieć kto jest ojcem i jak znam Michaela to zrobić mu „małą krzywdę”. Martwił się o mnie, ale robił o co go prosiłam, tak jak zawsze. Zapadła cisza, którą przerwałam po chwili.
- A dokąd pojedziemy? - zapytałam cicho.
- To ponoć przepiękne miejsce. - uśmiechnął się widocznie rozentuzjazmowany, biorąc mnie za rękę i prowadząc na sofę. - Maleńka wyspa na Morzu Egejskim. Nazywa się Thirasia. Mam nadzieję że ci się spodoba. - uśmiechnął się życzliwie.
- Na pewno Mikey. - przytuliłam się do niego.


***



- Lena, przepraszam cię ale naprawdę muszę już kończyć.
- Angelika! Ale jak to musisz kończyć?! Byłabyś na tyle łaskawa żeby mi coś wytłumaczyć?!
- Już ci tłumaczyłam że Mike chce zmienić miejsce, to pomaga na wenę twórczą. Nie wiem kiedy wrócimy i będziemy pewnie w różnych miejscach. Aha i nie wszędzie mogę mieć możliwość zadzwonienia do ciebie. Najwyżej będę pisać listy albo coś, a teraz cię przepraszam ale NAPRAWDĘ muszę już kończyć. Już wychodzimy na samolot. Jak teraz nie wyjdę to się spóźnimy. Kocham cię siostrzyczko, trzymaj się, pa. - odłożyłam słuchawkę i opadłam na pobliski fotel.
- Coś ty taka zdyszana? - zaśmiał się Mike wychodząc z kuchni.
- Nawet mi nie mów! Myślałam że mnie tam zabije. Ledwo przeżyłam!
- Nie mogło być tak źle. Twoja siostra to pacyfistka. - znów się zaśmiał.
- Tak? To może ty następnym razem będziesz z nią rozmawiał?
- Nie ma mowy!
- No widzisz.
- Czemu powiedziałaś że już wyjeżdżamy? Przecież jedziemy dopiero wieczorem.
- Bo po pierwsze chciałam jak najszybciej skończyć rozmowę żeby się jakoś uratować od jej gniewu. A po drugie skoro myśli że właśnie wyjeżdżamy to tu nie przyjedzie by mi to wybijać z głowy.
- Rozumiem. - Mike wybuchł śmiechem.
- Nie śmiej się! - krzyknęłam ale sama do niego dołączyłam. Byłam lekko absurdalna, ale cóż, z moją siostrą lepiej było nie zadzierać. Gdy się uspokoiliśmy wstałam z fotela.
- Jesteś już spakowana?
- Tak. - uśmiechnęłam się.
- To co? Może gdzieś pójdziemy? Nie wiem np. na spacer albo coś? Co będziemy siedzieć w domu.
- A na pewno masz czas?
- Jasne. Wszystko spakowane i załatwione.
- No to dobrze. - uśmiechnęłam się i po chwili byliśmy już w pobliskim lasku. Spacerowaliśmy w ciszy. Napawaliśmy się budzącą się do życia przyrodą. W pewnym momencie kolejny raz poczułam dziwne łaskotanie w brzuchu. Bezwiednie wydalam z siebie cichy chichot. Od razu zauważył to Michael.
- Z czego się śmiejesz?
- Eeem... Z niczego. Po prostu coś mnie w brzuchu łaskocze. - wzruszyłam ramionami.
- Hm... Wiesz... To wcale nie musi być takie "nic".
- To znaczy? - nie rozumiałam.
- Jak moja mama była w ciąży to mówiła że dziecko się wierci jak ją coś tak dziwnie łaskotało.
- Żartujesz sobie?
- Oczywiście że nie. - spojrzałam na swój brzuch.
- Czy to możliwe? Żeby to było ono? Żebym przez cały ten czas je czuła? - pomyślałam, bezwiednie zwalniając krok.
- Angie na pewno wszystko w porządku?
- Taaak. - spojrzałam na zaniepokojonego Michaela. - Po prostu mnie zaskoczyłeś. Nie sądziłam że mogłam je cały czas czuć.
- Rozumiem. A, à propos, byłaś już u lekarza?
- Eeee… Nie…
- Dlaczego?
- Jakoś tak wyszło… - odwróciłam wzrok.
- No to chodź.
- Gdzie?! - krzyknęłam przerażona patrząc na niego.
- Zabiorę cię do lekarza.
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”. Idziemy. - złapał mnie pod rękę i zaczął iść w stronę domu śmiesznie się kiwając. Nie mogłam nic poradzić na to że po chwili zaczęłam się śmiać i naśladować go. Pod domem oboje złapani za ręce skakaliśmy kołysząc złapane ręce jak Jaś i Małgosia. Po chwili siedzieliśmy już w aucie. I w momencie odpalania auta zrobiło mi się słabo gdy zorientowałam się że za kierownicą siedzi… Michael!
- Mike… Będziesz prowadził? - zapytałam trzęsącym się głosem.
- Oj nie przesadzaj. Nie jestem aż taki zły. Nie bój się, przeżyjesz. - zaśmiał się i ruszył. Przez całą drogę starałam się zachowywać normalnie jednak cały czas ściskałam rączkę drzwi tak że bałam się że ją połamię. Gdy dojechaliśmy miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia. Michael radził sobie całkiem dobrze, jednak nie był stworzony do prowadzenia samochodu. Po prostu. Wysiadłam z samochodu i stanęłam przed wejściem do ogromnego szpitala. Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl że muszę tam wejść. Nie lubiłam lekarzy, nie mówiąc już o tym że będę musiała z kimś rozmawiać na temat ciąży i kolejna osoba się o niej dowie, co przysparzało mi jeszcze mocniejszych skurczów żołądka. Po chwili stanął obok mnie Mike. Był przebrany w ten sam strój w którym go poznałam. Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu pod wpływem wspomnień. Złapał moją dłoń, uśmiechnął się spod wąsów i ruszyliśmy w stronę wejścia. Szpital był naprawdę ogromny, składał się z kilkunastu budynków i nie łatwo było się w nim odnaleźć. Jednak dzięki pomocy paru pielęgniarek trafiliśmy przed gabinet dr. Monique McLevis, a po chwili drzwi się otworzyły i poproszono o wejście następnej osoby. Okazało się że jestem nią ja.
- Nie zostawiaj mnie. - jęknęłam cicho patrząc na Michaela.
- Nie zostawię. - obiecał ściskając moją rękę. Ruszyliśmy w stronę wejścia. Przy drzwiach jednak zatrzymała nas pielęgniarka.
- Jest pan ojcem dziecka? - już chciałam zaprzeczyć gdy usłyszałam głos Michaela.
- Tak jestem. - spojrzałam na niego zaskoczona.
- Rozumiem. Przepraszam za to pytanie. - powiedziała i przepuściła nas w drzwiach. Spojrzałam ukradkiem na Mike'a.
- Nie puściłaby mnie gdybym nie powiedział że jestem ojcem. - szepnął mi do ucha udając że daje mi całusa w policzek.
- Ty spryciarzu. - zachichotałam po cichu. Chwilę później usiedliśmy na krzesełkach stojących przed starym drewnianym biurkiem. Rozejrzałam się ale w gabinecie była tylko pielęgniarka.
- Pani Doktor zaraz przyjdzie. - odpowiedziała czytając mi w myślach. Nagle do gabinetu wpadła młoda, nie wysoka brunetka.
- Alexa powiedz mi proszę że tym razem się nie spóźniłam! - krzyknęła w drzwiach i dopiero nas spostrzegła. Jej lekko chłopięca, blada twarz zrobiła się w jednej chwili cała czerwona. - Ojej… Bardzo państwa przepraszam. - złapała za kitel i już siedziała przy biurku naprzeciwko nas. Przyjrzałam się jej dokładniej. Musiała być niewiele starsza od Mike'a, około 32-3 lat, mimo to wyglądała na lekko zbzikowaną i zakręconą osobę co przypominało mi bardziej nastolatkę, chociaż i ja byłam przykładem kogoś zupełnie niezachowującego się jak na swój wiek przystało. - Przepraszam nie przedstawiłam się. - wyrwał mnie z zamyślenia jej głos. - Monique McLevis. W czym mogłabym państwu pomóc? - zapytała uprzejmie się uśmiechając.
- J…Jestem w ciąży. - wydukałam
- Rozumiem. - uśmiechnęła się jeszcze bardziej uprzejmie. - Była już pani u ginekologa? - pokręciłam przecząco głową. - No to zrobimy full-wypas badania. - uśmiechnęła się szeroko. Po około półtorej godziny byłam po dosłownie chyba każdym badaniu jakie można było mi zrobić. Z nadzieją na powrót do domu usiadłam na leżance i spojrzałam na Michaela który właśnie wszedł do gabinetu. - O przyszedł tatuś. Idealnie. Teraz USG. - spojrzałam lekko przestraszona na lekarkę włączającą jakąś aparaturę.
- Spokojnie. - Mike złapał mnie za rękę i uśmiechnął się.
- No, kładziemy się. - zarządziła pani doktor odwracając się w moją stronę. - I pokazujemy tego brzucha. Raz, dwa. O bardzo ładnie. Teraz będzie zimne. O chyba nawet nie aż tak jak myślałam, bo się pani nie wzdryga. Dobra, to teraz sobie pojeżdżę trochę po brzuszku. - powiedziała rozsmarowując chłodną maź po moim brzuchu głowicą ultrasonografu. Po chwili zaczęła się przyglądać ekranowi. Niestety był tak ułożony że nic nie widziałam, a czas mijał. Dopiero po dłuższym czasie nasza pani doktor oprzytomniała. - A! Chciałaby pani zobaczyć? - kiwnęłam lekko głową. Ekran został odwrócony tak że i ja i Mike mogliśmy wszystko zobaczyć. - O proszę, to państwa skarbek. Jest malutka, ale to pewnie przez to że do tej pory pani o siebie specjalnie nie dbała, bo wszystkie wyniki są w porządku. No i tak właściwie mieści się w dolnej granicy normy więc jest ok. O tu jest główka, a tu rączki i tutaj nóżki. - wskazała na pulpicie, a ja patrzyłam jak zaczarowana. To maleństwo było w moim brzuchu. W pewnym momencie dziecko się poruszyło i poczułam znów to dziwne łaskotanie.
- Czyli jednak to łaskotanie to było ono. - powiedziałam cicho do Michaela nie odrywając wzroku od ekranu.
- Właściwie ona. - poprawiła mnie lekarka.
- To… To znaczy że to dziewczynka? - zapytałam niepewnie.
- No tak by wychodziło. - stwierdziła, a ja nie mogłam uwierzyć że to maleństwo które widziałam na ekranie, było moją córeczką i było w moim brzuchu. Patrzyłam urzeczona jeszcze przez jakiś czas na wygibasy mojej kruszynki, a potem pani doktor wyłączyła osprzęt. Gdy już doprowadziłam się do porządku usiadłam z Michaelem znów na tych samych krzesłach co na początku. Tym razem jednak nie musieliśmy czekać na lekarkę, usiadła naprzeciwko nas i otworzyła jakieś papiery. - wspominali państwo o jakimś wyjeździe.
- Tak. Dzisiaj lecimy do Grecji.- potwierdził Michael.
- Dobrze. Więc przepiszę pani więcej witamin, ale mimo wszystko prosiłabym by znalazła pani tam jakiegoś ginekologa. Nie musi pani często chodzić na wizyty. Jedna wizyta kontrolna na miesiąc, półtora, powinna wystarczyć. Z resztą po pierwszej wizycie ustali pani z lekarzem termin wizyt. Oczywiście jeśli by coś się działo proszę od razu się kontaktować z lekarzem prowadzącym. Musi pani o siebie dbać, dobrze się odżywiać, nie przemęczać, żeby mała mogła nadrobić zaległości. - tłumaczyła wyliczając. Gdy skończyła podziękowaliśmy i wyszliśmy. Po chwili byliśmy już w samochodzie. Jechaliśmy w ciszy, która odbijała mi się w uszach.
- Wiesz… Zastanawiam się jak mogłam być tak okropna. - szepnęłam. Michael spojrzał na mnie karcąco.
- Jak możesz tak mówić! Nie wolno ci nawet tak myśleć!
- Ale taka jest prawda. Gdy zaczęłam podejrzewać że jestem w ciąży odwlekałam sprawdzenie tego i bałam się jak diabeł święconej wody, a gdy się dowiedziałam lamentowałam jakby to była nie wiadomo jaka tragedia. A prawda jest taka że będę miała córeczkę i to jest piękne. Ale mimo to nie dbałam o siebie właściwie, a nawet nie poszłam do lekarza i gdybyś mnie nie zmusił to nadal bym nie poszła. Jestem okropna.
- Angie… - Michael spojrzał na mnie rozczulony. - Bałaś się. Po prostu się bałaś. A ja jestem po to żeby ci pomóc i to zrobiłem. Nie masz co się zamęczać wyrzutami sumienia, jesteś wspaniała i będziesz wspaniałą matką. A teraz proszę mi się uśmiechnąć i jedziemy na lotnisko. - uśmiechnęłam się tak jak prosił.
- Już? - zapytałam zaskoczona.
- Właściwie to chciałem ci jeszcze coś pokazać więc wylecimy trochę wcześniej. - uśmiechnął się delikatnie. Po ok. godzinie byliśmy na miejscu. Lotnisko było nieduże i szybko odnaleźliśmy nasz samolot – niewielki, prywatny samolot biznesowy. Gdy wsiedliśmy nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
- To naprawdę twój samolot? -zapytałam oszołomiona oglądając cały pokład.
- Tak. Nie różni się zbytnio od innych. - przyznał z uśmiechem.
- No cóż jak widzę pierwszy raz taki to porównuje z tymi pasażerskimi i to na pewno nie z pierwszą klasą. - zapewniłam siadając na wielkiej sofie, czym rozbawiłam mojego towarzysza. Gdy przestał się ze mnie śmiać usiadł w dużym fotelu naprzeciwko mnie. A za chwilę otrzymaliśmy komunikat o starcie samolotu i unieśliśmy się w powietrzu. Zaczęliśmy rozmawiać i nawet nie zauważyłam ile czasu minęło. W pewnym momencie Mike wyjrzał przez okno.
- Angie, chodź, zobacz. - powiedział uśmiechając się. Zaskoczona spojrzałam przez okno i zobaczyłam parę małych wysepek, obniżyliśmy trochę lot dzięki czemu widziałam je dokładniej. Były naprawdę piękne i aż biły zielenią. Nie byłam w stanie wiele powiedzieć, wyrwało mi się tylko ciche „Wow” na które Mikey odpowiedział cichutkim i krótkim śmiechem. - To Azory. - poinformował mnie. - Może jak będziemy wracać to wstąpimy tam na parę dni? Co o tym myślisz?
- Byłoby cudownie, ale… nie musisz tego dla mnie robić.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz spełniać moich… zachcianek.
- No przestań. To jest jedyny czas kiedy mogę go z tobą spędzić praktycznie w całości. W życiu bym z tego nie zrezygnował! A zresztą też mam ochotę tam polecieć. - powiedział uśmiechając się do mnie. Po parunastu godzinach rozmowy, snu, wylegiwania się i objadania słodyczami o które by były na pewno w samolocie zadbał Mike wreszcie dolecieliśmy. Wysepka była niewielka, ale od razu mnie zachwyciła. Samolot wylądował i szczęśliwa wysiadłam z pokładu widząc przepiękny rozpościerający się krajobraz na inną wyspę i wschodzące słońce.
- Witaj w Thirasii. - usłyszałam szept przy swoim uchu.

Komentarze

  1. Ciąża. Wow. tego się nie spodziewałam :D
    To takie kochane, że Mike tak się troszczy o Angie... Mam nadzieję, że w tej Grecji w końcu uświadomią sobie, że są dla siebie stworzeni i będą razem ;p
    No i ciekawe czy Johnny dowie się o dziecku...
    czekam na nn :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądziłam że kogoś zaskoczę! :D Cieszę się że mi się udało ;) Wielkie dzięki
      Jacksonka

      Usuń
  2. Genialna część. Skleroza nie boli i się skomentować zapomniało. Nie sądziłaś, że kogoś zaskoczysz? Żartujesz?! Co prawda już na początku części było wiadomo, co się święci, ale zaskoczyłaś i to mocno. Rzeczywiście, urocze jest to, jak Mike martwi się o Angie i jak się nią troskliwie opiekuje. A co do ciąży naszej głównej bohaterki... Mam nadzieję, że nie wpadniesz na pomysł, żeby uśmiercać jej córeczkę. Johnny się dowie? Cóż... mam nadzieję, że Mike i Angi będą razem...
    Pozdrawiam. Martuś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadrobiłam wszystkie rozdziały i jestem na bieżąco! Będę tu wpadać, na pewno! Cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga.
    Pozdrawiam i zapraszam również do siebie,
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę :D
      Na pewno wstąpię
      Jacksonka

      Usuń
  4. Nie spodziewałam się tej ciąży! Nieźle mnie zaskoczyłaś! Jestem ciekawa, czy Johnny dowie się o dziecku. I może na wyspie Michael i Angie zakochają się w sobie na dobre?
    Czekam na nexta, Lolkaaa

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy nowa notka kochana :-*
    Pozdrawiam
    DARIA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie prędko :/ Coś na feriach morze uda mi się napisać. Przynajmniej mam taką nadzieję :) Trzymajcie kciuki :*
      Jacksonka

      Usuń
    2. Dopiero teraz zauważyłam że popełniłam taki okropny błąd. "może" nie "morze". Nie mam pojęcia jak ja to zrobiłam xD

      Usuń
  6. I tak poczekamy bo warto <3 <3 <3 chciałam wiedzieć tylko mniej więcej kiedy hehehe kocham twojego bloga i Ciebie hehehe :-* :-* <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Ps.
    Pozdrawiam
    DARIA

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne opowiadanie! Odpoczynek młodej parce na pewno się przyda a taka wysepka jest idealna ;D
    Długi rozdział i bardzo dobrze! Super, czekam na następny ;))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz