One more chance cz.17

Kochani wróciłam! 

Bardzo was przepraszam że tyle to trwało, ale nie wyrobiłam się do końca wakacji, a chyba wiecie jak to jest pisać w czasie roku szkolnego. Czas wolny skraca się do minimum i chwilami po prostu nie ma się na pisanie ochoty. Notka miała być jeszcze dłuższa, ale bardzo chciałam dodać dzisiaj ponieważ nie wiem kiedy znowu będę miała wolną sobotę na zajęcie się blogiem. Może być tak że dopiero za dwa-trzy tygodnie więc nie chciałam przedłużać czekania. 

Mam nadzieję że wam się spodoba. Czekam na wasze komentarze :)


- John. - odezwałam się zimnym, obojętnym tonem. Oderwali się od siebie i spojrzeli w moją stronę.
- Yyy... Co?! - Johnny wytrzeszczył oczy i podniósł się z miejsca. Był przerażony. - Ale... Jak... To... - jąkał się patrząc to na mnie to na Lenę. - To niemożliwe. - wydusił cały blady.
- Angie co ty tu robisz? I skąd znasz Johnny'ego? - zapytała zdezorientowana Lena.
- Otóż to był mój narzeczony. - odpowiedziałam tym samym lodowatym tonem.
- Jak to możliwe?! - przerwał nam Johnny wciąż się miotając najwyraźniej nawet nie zauważając naszej wymiany zdań.
- Cicho bądź! - skarciłam go czując jak wzbiera we mnie gniew. Gdy to usłyszał stanął jak wryty.
- On był twoim narzeczonym? - zapytała Lena z bólem w głosie.
- Tak. I nawet miał być nim znowu.
- Co? Ale… - spojrzała na niego ze łzami w oczach. - Oszukałeś mnie?
- Nie! Ja… ja… ja myślałem że jesteś nią! - wskazał na mnie palcem. - Myślałem że Lena to jakieś zdrobnienie od Angeliki. Nie chciałem żadnej z was skrzywdzić!
- To ci się nie udało. - powiedziała rozedrganym głosem, wstała i wybiegła z kawiarenki. Spojrzałam na Johnny'ego. Wyglądał jakbym przed chwilą wyrwała mu serce i je spaliła na jego oczach. Zwrócił wzrok na mnie i bezgłośnie powiedział „przepraszam” po czym wyszłam z lokalu.






***




Minął tydzień od tego co zdarzyło się w kawiarence. I mimo że był dzień Bożego Narodzenia Lena wciąż się do mnie nie odzywała. Z resztą nie byłam lepsza. Obie miałyśmy jeszcze jedną wspólną cechę. Byłyśmy uparte jak osły. Co prawda chciałam chociażby ze względu na święta się z nią pogodzić ale nic z tego nie wyszło. W Wigilię pojechałyśmy do Jane która specjalnie z tej okazji wróciła do domu. Niestety święta spędziłam bez Michaela. Żałował że nie może być ze mną ale mimo że już dawno podjął decyzje o odejściu ze Świadków Jehowy to jednak czuł się dziwnie mając obchodzić święto którego nigdy nie obchodził. U Jane jednak sytuacja się nie poprawiła. Lena praktycznie zlewała mnie z tłem. I czułam że jest na mnie naprawdę zła i że ma do mnie ogromny żal. Ale czułam także że nie wiem jak ją za to wszystko przeprosić. Mimo moich prób podczas Wigilii nie porozmawiała ze mną ani razu. Więcej nie próbowałam o co byłam na siebie wściekła, ale jednak upartość przewyższała. Właśnie sprzątałam pusty dom. Mike siedział w studiu chociaż całe było opustoszałe ze względu na święta, a Lena bez słowa z samego rana wyszła z domu. Weszłam do jej pokoju by odkurzyć. Gdy sprzątałam pod łóżkiem odkurzacz coś wciągnął. Na szczęście nie było to nic małego i po chwili wyciągnęłam spod łóżka zeszyt. Oczywiście powinnam go odłożyć i dokończyć sprzątanie ale moja ciekawość przewyższyła. Wyłączyłam odkurzacz i usiadłam na łóżku w tym samym czasie otwierając zeszyt. Trafiłam na ostatnią zapisaną stronę. „23.12.86r. Wtorek godzina 20:00” przeczytałam.
- To pamiętnik! - uświadomiłam sobie. W tym momencie każdy normalny człowiek czym prędzej odłożyłby na miejsce znaleziony zeszyt. Oczywiście ja tego nie zrobiłam. Zaczęłam czytać dalej.
Jestem zmęczona. Tak po prostu. Mam dość tego bólu. Czy on nie może zniknąć? Czemu mnie to spotyka?! Czym sobie na to zasłużyłam? To tak strasznie boli.”
Miałam wrażenie że serce przestaje mi bić by ukarać mnie za jej ból. Przesunęłam parę stron.
18.12.86r. Czwartek 7:00
Tak się ekscytuję że nie mogę spać. Już godzinę leżę na łóżku rozmyślając o NIM. Gdy tylko o NIM pomyślę od razu przechodzą mnie takie… miłe ciarki. Pierwszy raz w życiu coś takiego czuję. Czyżbym się zakochała? Myślałam że kocham Roberta ale w porównaniu do tego co czuję teraz jestem pewna że tamto uczucie nie było miłością. Może jedynie zwykłą sympatią. Robert jest przystojny, miły, zabawny… Ale to nie to. Z nim po prostu było tak… zwyczajnie. Nie czułam nic poza to że go lubię. I zwyczajnie oszukiwałam samą siebie że to „lubię” jest czymś więcej. A potem było jedynie przywiązanie. Za to z Johnnym jest zupełnie inaczej. Gdy stałam koło niego czułam się w pełni bezpieczna. A gdy mnie pocałował… nogi się pode mną ugięły. Odpłynęłam. Poczułam że… chociaż to głupie… chciałabym być jego żoną, matką jego dzieci. Tak wiem jak to brzmi. Ale tak było. Chciałabym nigdy się z nim nie rozstawać. Ale czy to możliwe by się tak zakochać po dwóch godzinach rozmowy? Chyba tak. Mam tylko nadzieję że on czuje to samo co ja. Jeśli nie… Znam go dwie godziny, ale bez niego nie dam sobie rady… nie chcę sobie dać rady. Wiem jestem idiotką… zakochaną idiotką. Ale ja naprawdę go kocham. Wiem to na pewno.”
Zobaczyłam kroplę na kartce. Dopiero po chwili zorientowałam się że jest moja, a na twarzy jest ich jeszcze więcej. Czemu ja zawsze wszystkich krzywdziłam? A najgorsze było to że czytając uświadomiłam sobie że nigdy Johnny'ego nie kochałam. Skorzystałam jedynie z tego że ktoś mnie zechciał. Tyle. Może on coś do mnie czuł. Ja oprócz tego że go lubiłam i mi się podobał nie czułam nic. A jednak skrzywdziłam swoją siostrę… Moją siostrzyczkę… I dlaczego? Z powodu urażonej dumy? Nawet nie chcę myśleć jakbym się nazwała. Odłożyłam zeszyt na miejsce, dokończyłam odkurzać i poszłam do kuchni. Wytarłam łzy i patrzyłam na padające za oknem płatki śniegu. W pewnym momencie mnie olśniło. Podbiegłam do telefonu i wybrałam numer. Czekanie dłużyło mi się niesamowicie i miałam wrażenie że czekam wieki. W końcu usłyszałam znany mi męski głos.
- Halo?
- Johnny odpowiedz mi na jedno pytanie. Tylko szczerze.
- Angie? O co chodzi?
- Nie zadawaj pytań. Odpowiesz?
- Dobra. Postaram się.
- Nie postaram. Odpowiem.
- Dobrze. Powiedz w końcu.
- Kochasz Lenę? - w słuchawce zapadła cisza.
- Angie…
- Odpowiedz. - znów cisza.
- Tak… Przepraszam cię. Ja… ja tego nie planowałem. To jest… coś silniejszego niż można by było się spodziewać. Ja… ja nie mogę… nie mogę bez niej wytrzymać… Boże. Po co ja to mówię…
- Dobrze że to mówisz. Nie mam do ciebie żalu. O to mi chodziło. Żebyś mi powiedział szczerze co czujesz. Lena też cię kocha. Bardzo ciężko jej bez ciebie i źle to znosi. Porozmawiaj z nią. Wybaczy ci. Na pewno.
- Naprawdę mnie kocha? - usłyszałam nadzieję w jego głosie.
- Tak. Życzę wam wszystkiego dobrego. Tylko mi o nią dbaj! I porozmawiaj jak najszybciej.
- Obiecuję.




***




- Cześć! - usłyszałam radosny głos oraz odgłos zamykanych drzwi. Odwróciłam się w ich stronę. I zobaczyłam podchodzącą do mnie Lenę.
- O, mówisz! - zadrwiłam.
- O, ty też? - odcięła się. Spojrzałam na nią. Stała nad oparciem sofy na której siedziałam. Cała złość się ulotniła.
- Przepraszam.
- Nie chciałam.
- Wybaczysz mi?
- Oczywiście.
- Kocham cię siostrzyczko. - mówiłyśmy wszystko jednocześnie. Zaśmiałyśmy się. Podniosłam się by przytulić ją przez oparcie sofy. Gdy wpadłyśmy sobie w ramiona przechyliłam się tak że Lena wpadła na sofę i obie wybuchłyśmy śmiechem gdy trafiła na moje kolana. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i wszedł Mike.
- O! Pogodziłyście się w końcu? Jak dobrze! Już nie mogłem patrzeć jak się mijacie! Jesteście wtedy okropne. - powiedział ze śmiechem podchodząc na to samo miejsce gdzie wcześniej stała Lena. Spojrzałam na nią porozumiewawczo i nawet nie wiedział kiedy złapałyśmy go za ramiona i pociągnęłyśmy tak że wylądował pomiędzy nami na sofie. Całą trójką wybuchliśmy śmiechem aż zaczęły boleć nas brzuchy.




***




- Angie? - odezwała się cicho Lena.
- Hm? - zapytałam nie otwierając oczu. Uwielbiałam siedzieć przy kominku, szczególnie wieczorami, i napawać się jego ciepłem które mnie ogrzewało. Niestety byłyśmy same. Michael zaraz po kolacji poszedł spać. Widziałam że był wykończony i mimo że nalegał że chce zostać kazałam mu iść spać i odpocząć. Wiem, zachowuję się jak nadopiekuńcza mamuśka, ale martwiłam się o niego a on potrafił być uparty. W każdym bądź razie. Siedziałam z Leną na dywanie przy kominku, ona z lampką swojego ulubionego, czerwonego wina, ja z gorącą czekoladą. Tak byłam dziecinna, ale nie lubiłam alkoholu i mimo że miałam 20 lat nie spróbowałam go ani razu, nawet zapach jakiegokolwiek mnie odrzucał więc nigdy nie czułam nawet takiej chęci. W odróżnieniu ode mnie Lena piła alkohol, chociaż bardziej była jak ci koneserzy. Piła praktycznie tylko wino i delektowała się nim jak najdłużej.
- Muszę ci o czymś powiedzieć. - odezwała się w końcu nieśmiało.
- Słucham. - powiedziałam wciąż nie otwierając oczu.
- Zostaję w Stanach na stałe. I wyprowadzam się. - powiedziała ledwie słyszalnie, a ja natychmiast się wyprostowałam.
- Jak to? Dokąd? Dlaczego?
- Znalazłam mieszkanie niedaleko centrum. Nie drogie, dość spore, ładne i zadbane. Chciałabym się usamodzielnić w końcu. Znalazłam pracę niedaleko od mieszkania. Co prawda kucharka w barze to nie szczyt moich marzeń, ale starczy mi na podstawowe wydatki i może nawet trochę zostanie. Źle się czuję siedząc na garnuszku Michaela. Szczególnie że się sama wprosiłam.
- Ale…
- Angelika. Ja tego chcę. Chcę mieć mieszkanie i prawdziwą pracę. - uśmiechnęła się. - Prawdziwą miłość już mam… - dodała trochę zawstydzona. - Dziękuję ci. - szepnęła.
- Nie masz za co. - uśmiechnęłam się delikatnie. - Mam nadzieję że będziesz szczęśliwa… z nowym chłopakiem, domem i pracą. - uzupełniłam z uśmiechem. Lena szeroko się uśmiechnęła i przytuliła mnie mocno co od razu odwzajemniłam.




***




Lena uparła się że przed nowym rokiem chce się przeprowadzić do nowego mieszkania więc mieliśmy 5 dni na spakowanie wszystkich jej rzeczy, zawiezienie do jej mieszkania oraz rozpakowanie. Gdy skończyliśmy całą trójką opadliśmy na ogromną kanapę którą Lena dorwała na wyprzedaży.
- Wykończyłaś mnie! - jęknął Mike.
- I mnie! - stęknęłam.
- To nie moja wina! Zgodziliście się mi pomóc! - zaoponowała Lena.
- Zgodziliśmy się pomóc… - zaczęłam.
- A nie żebyś nas położyła trupem! - dokończył Michael. Zaśmialiśmy się.
- Nie moja wina! - wciąż zapierała się Lena.
- Taak? - zapytał przeciągle i spojrzał na mnie wymownie. W tej samej chwili rzuciliśmy się na nią i zaczęliśmy ją łaskotać.
- Nieeee! - wydarła się nie mogąc przestać się śmiać. - Puśćcie mnie! Błag… - przerwała jej kolejna salwa śmiechu jaką z siebie wydała. - Proszę!
- Czy ja wiem. - powiedział Mike niezdecydowanym głosem. - Co o tym myślisz? - zapytał mnie.
- Chyba przydałoby się jeszcze trochę ją potorturować. - stwierdziłam i zaczęłam znów ją łaskotać.
- Zrobię wam naleśniki! - wykrzyczała gdy brakowało jej już tchu. Od razu ją puściliśmy.
- Dobra! - odparliśmy równocześnie. Westchnęła i pobiegła do kuchni. Przytuliłam się do Michaela tak że głowę oparłam na jego piersi. Siedzieliśmy tak chwilę zadowoleni z siebie.
- Angie? - odezwał się Mike.
- Słucham?
- Poszłabyś ze mną na sylwestra do Q?
- Do Quincy'ego? - zapytałam zdziwiona.
- Yhm. Robi u siebie w domu. Zaprosił mnie z osobą towarzyszącą. Pomyślałem że mogłabyś pójść ze mną. Chcę mieć moją przyjaciółkę przy sobie w taki dzień. - powiedział a ja byłam pewna że się uśmiechnął choć nie widziałam jego twarzy.
- No… dobrze. - odpowiedziałam po chwili. Przytulił mnie mocniej. - Ile osób będzie?
- Trochę. Ze 100? Może 150. - powiedział spokojnie a ja mało co nie dostałam zawału.
- Ile? - wydusiłam przez zaciśnięte ze strachu gardło. Delikatnie wyswobodziła się z uścisku i podniosłam tak by patrzeć mu w twarz. - Nie pójdę tam!
- Dlaczego? - zapytał zdziwiony.
- Tam będzie 150 gwiazd! I nic nie znacząca ja! Będę się czuła bardzo… niezręcznie.
- „Niezręcznie to mało powiedziane” - pomyślałam.
- Po pierwsze nie jesteś „nic nie znacząca”. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i jesteś dla mnie najważniejsza. Rozumiesz? Nawet nie waż mi się myśleć inaczej. A po drugie nie przejmuj się nimi wszystkimi. Bardzo bym chciał żebyś poznała Dianę i Elizabeth. - westchnęłam. Mike dużo mi o nich opowiadał i bardzo chciałam w końcu je poznać. Niestety jednocześnie to spotkanie mnie przerażało. Jednak gdy spojrzałam na Michaela i jego błagalny wyraz twarzy nie potrafiłam odmówić.
- Dobrze. Pójdę.




***




- Nie pójdę tam! - jęknęłam do słuchawki.
- A ta zielona? - zapytała Lena.
- Nie pasuje. Z resztą ostatnio ją czymś oblałam i plama nie zeszła. Jest do wywalenia. A ja nie mam się w co ubrać. - załkałam i walnęłam się na łóżko. Jeszcze raz podziękowałam w myślach za telefon w pokoju i długi kabel. Bez tego stałabym teraz na korytarzu.
- A czerwona? - zapytała zdesperowana.
- Nieee. - stęknęłam i spojrzałam na otwartą na całą szerokość szafę z porozwalanymi wszędzie ciuchami. Od ponad godziny szukałam sukienki która pasowałaby na taką okazję. Niestety niczego nie znalazłam.
- To nie wiem. - westchnęła. - Rozmawiałam z Cassie. Jeszcze nie wróciła do Nowego Jorku. Zadzwoń do niej to może ci pomoże? Przepraszam że ja nie mogę. - powiedziała z żalem.
- Nic się nie stało. Leż i zdrowiej. Musiałaś się załatwić jak wnosiliśmy meble. - stwierdziłam, a jak na zawołanie usłyszałam kichnięcie.
- To tylko przeziębienie. Wolałabym być z tobą.
- I tak byś nie pomogła. Tylko byś mnie zaraziła. - uśmiechnęłam się. W tym samym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. - Muszę kończyć. Ktoś dzwoni do drzwi. Wracaj do zdrowia. Pa.
- Dzięki. Pa. - rozłączyłam się i niechętnie zeszłam na dół. Znowu siedziałam sama. Tym razem przez Quincy'ego. Poprosił Mike'a by przyjechał do niego z samego rana. Nie wiedziałam po co ale mało mnie to obchodziło. Byłam sama, bez Michaela, w domu i to mi się nie podobało. Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. A na mnie rzuciła się burza rudych włosów.
- Cassie! - wykrzyknęłam zaskoczona.
- A może by tak „Cześć kuzyneczko, bardzo za tobą tęskniłam”? - zaśmiała się.
- Cześć. - przytuliłam ją. Tak naprawdę nie byłyśmy rodziną, córka siostry John'a nie miała szansy być moją rodziną, ale wolałyśmy udawać że tak jest. I nazywałyśmy siebie nawzajem kuzynkami.
- Patrz co mam! - wykrzyczała zanim zdążyłam zapytać co tu robi. Wyjęła zza pleców wieszak z powieszonym czymś. Niestety nie było mi dane zobaczyć co to jest bo zakryte było typową osłonką na ubrania.
- Co to? - zapytałam od razu. Cassie delikatnie otworzyła osłonkę i wyjęła… sukienkę.
- Słyszałam że nie masz w co się ubrać. - powiedziała z dumnym uśmiechem.
- Jest przepiękna! - pisnęłam szczęśliwa. Sukienka była kremowa. Zrobiona z delikatnego materiału który pokrywała koronka. A do tego był jasno brązowy pasek.
- Idź przymierz! - zarządziła Cas.
Po chwili wyszłam ubrana już w sukienkę.
- I jak? - zapytałam okręcając się dookoła.
- Cudownie!




***




- Jeszcze raz ci dziękuję. - powiedziałam gdy siedziałyśmy z kubkami, ja herbaty, Cas kawy, przy kominku.
- Nie ma za co. Znalazłam ją w NY jeszcze przed przyjazdem tutaj. Strasznie mi się spodobała, ale nie zdecydowałam się jej kupić. Gdy przyjechałam do LA i usłyszałam że idziesz z Mike'iem na sylwestra to stwierdziłam że byłaby idealna. Zadzwoniłam do mojej mamy, kupiła ją i przesłała. - uśmiechnęła się dumna z siebie.
- Jest śliczna… Ile jestem ci winna? - zapytałam to co mnie cały czas męczyło. Nie było mnie na nią stać jeśli kosztowała dużo. I wtedy wracałam do punktu wyjścia.
- To… prezent ode mnie.
- Przestań. Nie mogę jej przyjąć. Powiedz ile. Oddam ci.
- Nie ma mowy. To prezent z okazji nowego roku. I tego że jesteś tu już 4 miesiące. - to mówiąc przycisnęła się do mnie w uścisku. Odwzajemniłam to i zakłopotana szepnęłam „Dziękuję”.
- Jak długo zostajesz w LA? - zapytałam gdy się od siebie „odkleiłyśmy”.
- Po Nowym Roku wracam. - powiedziała z niechęcią.
- Tak szybko? - zapytałam zawiedziona, ale Cas odpowiedziała mi tylko skinieniem głowy. - Jak ci tam idzie?
- W Nowym Jorku czy na studiach? - zapytała nie patrząc na mnie.
- I tu i tu. - wzruszyła ramionami.
- Jakoś idzie. Wiesz, jestem przyzwyczajona do nowych miejsc, więc w NY od razu się zaaklimatyzowałam. - To był fakt. Cas nigdy nie miała z tym problemu, a wszystko przez częste przeprowadzki. Cassie urodziła się w Las Vegas. Gdy miała 6 lat przeprowadziła się do Chicago. W wieku 9 zamieszkała w Philadelphii. Dwa lata później przeprowadziła się do Los Angeles i poznała John'a i Jane. Bardzo się z nimi związała. Niestety w wieku 16 lat przeprowadziła się do San Diego. Na szczęście było to na tyle blisko że mogła przyjeżdżać na wakacje. Wszystko spowodowane było pracą jej rodziców, którzy byli fotografami. - Na studiach trochę gorzej. Mam masę nauki. Teraz na trzecim roku jest łatwiej. Już się wyrabiam i nawet nie muszę siedzieć przy książkach 24 godziny na dobę.
- Wciąż nie mogę sobie wyobrazić ciebie jako psychologa.
- No wiesz! - udała oburzoną a po chwili wybuchłyśmy śmiechem. - Ja też sobie tego nie wyobrażam. Ale mam nadzieję że będę dobrym psychologiem.
- Będziesz świetna.




***




- Nie ruszaj się! - zagrzmiała Lena gdy po raz trzeci dotknęła maskarą mojej powieki. Od godziny męczyła mnie makijażem. Zastrzegałam że chcę delikatny makijaż, ale niewiele chyba to dało. Nie pozwalała mi spojrzeć w lustro i krzyczała gdy tylko drgnęłam.
- Tym razem to nie moja wina! - oburzyłam się i spojrzałam kątem oka na Cas która nakręcała mi włosy.
- Doobra! Pociągnęłam za mocno za kosmyk. - przyznała się Cassie podnosząc ręce w geście obrony.
- To nie rób tego więcej! Zostało pół godziny! A ona jeszcze nie jest ubrana. - westchnęłam.
- To może bym poszła się ubrać?
- Nie! - krzyknęły chórem.
- Ale w końcu muszę się przecież przebrać! - powiedziałam wzdychając teatralnie.
- Jeszcze chwilę. - odpowiedziały znów jednocześnie.
- Słyszę to setny raz. - zrobiłam obrażoną minę.
- Nie ruszaj twarzą! - Lena zacisnęła zęby ze złości. Pokazałam jej język i zrobiłam co kazała. Po piętnastu minutach poczułam że Lena przestała mnie malować. Otworzyłam oczy które chwile wcześniej kazała mi zamknąć i spojrzałam na swoją siostrę która stała kawałek dalej przede mną i do której dołączyła również Cas. Obie patrzyły na mnie szeroko uśmiechnięte z dumą bijącą od nich na kilometr.
- Teraz mogę się przebrać? - zapytałam wreszcie.
- No wiesz! Żadnego podziękowania! Co za kobieta! - powiedziała Cassie udając oburzenie.
- Znaczy mogę? - zapytałam retorycznie wstając pośpiesznie. Chwyciłam sukienkę i od razu poszłam do łazienki. Po chwili byłam już ubrana. Spojrzałam w stronę lustra i uświadomiłam sobie że go nie ma. "Super! Nawet lustro zabrały!" - pomyślałam sarkastycznie. Wyszłam z łazienki i usłyszałam że ktoś jest na dole. Nie zastanawiając się długo zeszłam powoli ze schodów. Głos dobiegał z salonu.
- Gdzie wy jeste… - spojrzałam na Michaela który urwał w pół słowa i patrzył na mnie dziwnie.
- Czemu jesteś nie przebrany? Quincy odwołał sylwester? - zapytałam spokojnie. Mike stał chwilę i już myślałam że mi nie odpowie gdy wreszcie się odezwał.
- Yyy… Niee. Nie odwołał. - powiedział i znów zaczął się na mnie patrzyć bez słowa.
- Michael przestań się na mnie gapić i powiedz czemu nie jesteś jeszcze przebrany! - powiedziałam poddenerwowana. Nagle oprzytomniał i spuścił wzrok.
- Właśnie przyjechałem się przebrać. - oznajmił i jakby nigdy nic nadal stał.
- No to na co czekasz?! Idź się przebierają bo się spóźnimy! - kiwnął szybko głową i ruszył w stronę schodów. Pokiwałam głową z politowaniem i spojrzałam jak wbiega po schodach a po chwili znika za drzwiami pokoju. Po chwili poszłam w jego ślady i poszłam do swojego pokoju w którym czekały na mnie Cas i Lena. Obie uśmiechnęły się, choć sądziłam że to nie możliwe, jeszcze szerzej na mój widok.
- Wyglądasz cudownie! - stwierdziła Cassie.
- Jaaasne. - prychnęłam, przewracając oczami.
- To spójrz w lustro. - rozkazała Lena, złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę dużego lustra w ciemnobrązowej ramie, które zdążyły odkryć podczas mojej nieobecności. W lustrze nie było mnie! Spojrzałam na odbicie dziewczyny która w ogóle nie przypominała mnie. To była jakaś piękność z wybiegu a nie ja! Podeszłam bliżej lustra i przyjrzałam się twarzy tej dziewczyny i dopiero po chwili uświadomiłam sobie że to jednak JA! Miałam misternie zrobiony delikatny makijaż który wyglądał jak druga skóra. Makijaż oczu był utrzymany w odcieniach beżu i lekko połyskiwał od czego mocno odcinały się ciemne gęste rzęsy. Usta miały idealny, delikatny, ale odznaczający się, czerwony kolor. Włosy spływały falami na ramiona. Cofnęłam się i spojrzałam na całą siebie. Sukienka delikatnie zafalowała przy moim ruchu. Makijaż pasował do niej wręcz idealnie. Spojrzałam za dziewczyny z napływającymi do oczu łzami a one od razu skoczyły w moim kierunku.
- Nawet nie waż się płakać! - krzyknęła Lena lekko mną potrząsając – Nie po to tyle się z tym makijażem męczyłam żebyś go teraz zepsuła! - pokiwałam głową i wzięłam głęboki oddech.
- Dziękuję. - powiedziałam cicho.
- Nie masz za co. - powiedziały jednocześnie i się zaśmiały.
- Idź bo się spóźnisz. Mike jest już pewnie gotowy.
- Dobra, dobra. Idę. - uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju trafiając prosto na Michaela. Był ubrany w elegancki czarny garnitur, białą koszulę i czarny krawat. Włosy które ostatnio cały czas były rozpuszczone, spiął delikatnie tak że parę kosmyków opadało mu na twarz. Po prostu wyglądał bosko.
- Przepraszam. Właśnie chciałem pytać czy już jesteś gotowa. - powiedział a ja głupkowato się uśmiechnęłam.
- Jasne że jestem.
- To mogę prosić? - powiedział szarmancko podając mi (ramię). Uśmiechnęłam się szeroko i objęłam jego rękę.






***




Michael nacisnął dzwonek do drzwi wielkiej rezydencji. Trzymałam się go kurczowo od parunastu minut, aż poczułam że zaczynają boleć mnie palce, ale nie potrafiłam przestać. Im bliżej byliśmy tym bardziej się denerwowałam a w tej chwili denerwowałam się tak że robiło mi się słabo. Gdy drzwi się uchyliły myślałam że albo umrę albo zaraz ucieknę. Ale kurczowo zaciśnięte palce na ramieniu Mike'a nie pozwoliły mi na ucieczkę, a organizm zawiódł więc po chwili byliśmy już w środku. Otworzył nam lokaj ale i po chwili przyszedł gospodarz. Widziałam że patrzył na mnie dziwnie i nie dziwiłam mu się. Po ostatnim naszym spotkaniu gdy wybiegłam jak wariatka ze studia nie można było patrzyć na mnie inaczej. Mimo wszystko grzecznie nas przywitał i życzył miłej zabawy po czym przeprosił i wrócił do opuszczonych przed chwilą gości. Mike uśmiechnął się do mnie dodając mi trochę odwagi i ruszyliśmy do środka. Pokój w którym się znaleźliśmy był ogromny i mieścił bez problemu wszystkich gości. Nie mówiąc już że zmieściłaby się tam i podwójna ich liczba. Przeszliśmy kawałek i nagle spostrzegłam że wszyscy na nas patrzą. Miałam ochotę schować się albo przynajmniej opuścić głowę ale gdy już zamierzałam to zrobić poczułam palce łapiące mnie za podbródek. Spojrzałam na Michaela który uśmiechał się delikatnie do mnie i niezauważalnie kiwnął głową. Wiedziałam że mi na to nie pozwoli. Podeszliśmy do jednego z pustych stolików poustawianych przy ścianach. Gdy przestali na nas patrzeć zaczęłam dyskretnie się rozglądać. Napotkałam na roześmianą Madonnę, już prawie pijanego McCartney'a i zaczęłam cieszyć się że teraz potrafiłam już ich rozpoznać a nawet wiedziałam kim są i znałam niektóre ich utwory. W pewnej chwili zobaczyłam że ktoś idzie w naszą stronę. Nie zdążyłam nawet dobrze się przyjrzeć gdy usłyszałam rozradowany kobiecy głos.
- Michael! Jesteś! - krzyknęła kobieta i rzuciła się na szyję mojemu przyjacielowi.
- Diana! - zawołał zaskoczony ale i uradowany Mike.
- Jak ja cię dawno nie widziałam! Tak się stęskniłam!
- Diana widzieliśmy się niecały tydzień temu! - zaśmiał się Michael wypuszczając ją z objęć.
- Ale to bardzo długo! - oburzyła się. Mike kiwnął głową ze śmiechem.
- Poznaj moją przyjaciółkę Angie. - powiedział odwracając się w moją stronę. Uśmiechnął się do mnie zachęcająco. - Angie to moja "biznesowa mama" Diana. - zaśmiał się widząc minę Diany.
- Szkoda że nie babcia. - powiedziała sarkastycznie po czym… przytuliła mnie do siebie. - Strasznie się cieszę że wreszcie poznałam dziewczynę mojego s y n u s i a. - ostatnie słowo zaznaczyła patrząc na Michaela przymrużonymi oczami. Za to ja prawie zakrztusiłam się powietrzem.
- Nie jesteśmy parą! - odpowiedzieliśmy jednocześnie.
- Oczywiście. - powiedziała niewinnie się uśmiechając. Michael przewrócił oczami.
- Widziałaś Elizabeth? - zapytał z nadzieją.
- Niestety nie. Przykro mi. - Na twarzy Mike'a pojawił się smutek. - Może jeszcze przyjdzie. - dodała pocieszająco.
- Oby.
- Przepraszam was kochani ale muszę zamykać. Czekają tam na mnie. - powiedziała pokazując ręką na jedną z grupek stojących po drugiej stronie "pokoju". - Zawsze możecie dołączyć. - uśmiechnęła się przyjaźnie
- Dzięki ale nie skorzystamy. - powiedział spokojnie Mike.
- No to ja zmykam. Papa. - powiedziała i na pożegnanie machnęła do nas ręką. Dopiero teraz spostrzegłam że ubrana jest w piękną długą błękitną suknię która owijała się przy każdym ruchu wokół jej kostek. W skrócie wyglądała cudownie. Usiedliśmy przy stoliku.
- To jedno mamy z głowy. - zaśmiał się Mike. Uśmiechnęłam się. - W porządku?
- Tak tak. Tylko… Nie wiem jak powinnam się zachowywać.
- Właśnie widzę że jesteś spięta. Nie potrzebnie. Bądź sobą. - uśmiechnął się. - Chodź zatańczymy. - powiedział i nawet nie zdążyłam zaprotestować a już znalazłam się w jego silnych ramionach. Akurat leciała jakąś wolna piosenka. Mike złapał mnie jedną ręką w pasie a drugą złapał moja dłoń. Wolną rękę położyłam na jego ramieniu. Michael przycisnął mnie do siebie a ja położyłam głowę tuż przy swojej ręce. Kołysaliśmy się w rytm muzyki przez jakiś czas aż przez muzykę przebił się szept Michaela.
- Pięknie wyglądasz. - podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Był trochę zawstydzony i od razu odwrócił wzrok.
- Dziękuję. - szepnęłam spuszczając wzrok. Więcej nic nie mówiliśmy. Przetańczyliśmy następne paręnaście piosenek. Gdy kolejna z kolei się skończyła Mike zarządził ze śmiechem przerwę.
- A to ja niby jestem tancerzem! Przy tobie wysiadam! - zaśmialiśmy się.
- No co ty Mikey! Już masz dość? - wybuchłam śmiechem i wzięłam szklankę wody od kelnera.
- Potrzebuję przerwy! Kobieto skąd ty bierzesz tyle energii? - usiedliśmy przy naszym stoliku, a Mike jednym tchem wypił swoją szklankę wody.
- Jeszcze godzina do północy! Musisz wytrzymać. - zaśmiałam się na widok jego miny i napiłam trochę wody.
- W takim razie potrzebuję WIĘCEJ wody. - powiedział i zaczął się rozglądać za kelnerem. Po chwili miał już 3 szklanki. Nagle usłyszałam dźwięki znanej mi piosenki.
- Mike! To Human Nature! Zatańcz ze mną! - złapałam go za rękę i próbowałam pociągnąć na parkiet.
- Ale…
- Nie ma ale. No proszę cię! - westchnął i wstał. Złapał mnie w pasie i zaczęliśmy wirować po parkiecie. Po chwili usłyszałam że po cichu śpiewa mi do ucha. Przylgnęłam do niego mocno i wsłuchiwałam się w jego piękny głos. Nawet nie spostrzegłam gdy piosenka się skończyła. Podniosłam głowę z ramienia Michaela a on przysunął do twarzy moją dłoń którą przez cały taniec trzymał. Ucałował ją delikatnie a ja się uśmiechnęłam. Trzymając się za ręce zeszliśmy z parkietu.
- Pójdziemy na taras? - zaproponował Michael.
-  Jasne. - wyszliśmy na ogromny taras który był tak duży że mógłby mieć połowę wielkości domu. Stanęliśmy w najdalszym pustym krańcu tarasu. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić że w środku zimy jest tak ciepło i że nie ma śniegu. Ta noc była wyjątkowo ciepła i rozgwieżdżona. Oparłam się o poręcz i spojrzałam w niebo pełne gwiazd. Uśmiechnęłam się pod nosem zdając sobie sprawę że tu, w tej rezydencji, też było pełno gwiazd. Mike pochylił się i oparł łokciami o poręcz. Spojrzał tak samo jak ja w gwiazdy.
- Są piękne. Takie…
- …magiczne. - dokończyłam za niego. Przeniósł wzrok na mnie, a ja spojrzałam na niego. Uśmiechnął się.
- Dokładnie. - podniosłam rękę i dotknęłam jego policzka.
- Mike… - opuściłam rękę.
- Tak?
- Mam pytanie.
- Pytaj.
- Ale nie chcę żebyś źle o mnie myślał. Ja po prostu się martwię.
- Angie o co chodzi? - na jego twarzy pojawiło się zaniepokojenie.
- Michael nie chcę byś wścibska, ale… co się dzieje…
- …z moją skórą? - dokończył spuszczając wzrok i odwracając się w stronę barierki.
- Michael ja się po prostu martwię… - zapadła cisza. Mike wziął głęboki oddech.
- Jestem chory. - zakryłam usta dłonią by nie wyszedł z nich krzyk. Chyba to zauważył bo od razu kontynuował – Na vitiligo. To jest bielactwo nabyte. Jest niewyleczalne. Będę tracił pigment skóry. Przy okazji jestem przez to mocno uczulony na słońce. Będę coraz brzydszy i…
- Michael! Co ty wygadujesz?! Nigdy nie będziesz brzydki! Jesteś najprzystojniejszym facetem jakiego poznałam. - zawstydzona opuściłam wzrok. Czułam że na mnie patrzy.
- Dziękuję. - wyszeptał.
- Nie masz za co. - zapadła cisza. Podniosłam wzrok. - Przepraszam że poruszyłam ten temat. - szepnęłam dotykając jego policzka dłonią.
- Nic się nie stało. - uśmiechnął się słabo. - Powinienem ci wcześniej powiedzieć.
- Nie miałeś tego w obowiązku.
- Ale teraz jest przynajmniej wszystko jasne. - przytulił mnie.
- A wy co tam robicie gołąbeczki? - nagle usłyszeliśmy kobiecy głos. Odwróciliśmy się w jego stronę.
- Liz! - krzyknął uradowany Mike.
- Cześć Piotrusiu Panie! - uśmiechnęła się od ucha do ucha i przytuliła go z całej siły.
- Gdzieś ty się podziewała?
- Przepraszam za spóźnienie. Wiesz jak to jest ze mną. Dobrze że zdążyłam przed północą. - zaśmiała się.
- Liz poznaj Angie. Angie to Liz. - Mike wskazał na nas po kolei.
- Miło mi cię poznać kwiatuszku. - uśmiechnęła się szeroko do mnie.
- Mi również. - odwzajemniłam uśmiech nieco zbita z tropu „kwiatuszkiem”.
- Aż tyle czasu musiałam czekać żeby poznać twoją dziewczynę? - uderzyła go na żarty pięścią w ramię.
- Nie jesteśmy parą. - znów odezwaliśmy się jednocześnie.
- Co wyście się zmówiły z Dianą? - zapytał Mike.
- Po pierwsze nie wiem o czym mówisz. A po drugie i tak wam nie wierze. - pokazała nam język. - Lepiej chodźcie do środka. Zaraz zacznie się odliczanie. - uśmiechnęła się i poszła w stronę wejścia.
- Ojej to już? - zapytałam zaskoczona.
- Najwyraźniej. Chodź. - uśmiechnął się. Weszliśmy do środka, zdążyliśmy jedynie wziąć soki pomarańczowe w kieliszkach o które wcześniej poprosił Mike i zaczęło się odliczanie.
- 10! 9! 8! 7! 6! 5! 4! 3! 2! 1!
- Zero!!!
- Szczęśliwego Nowego Roku!!! - wszyscy zaczęli stukać się kieliszkami, składać życzenia, przytulać się, śmiać. Przytuliłam Michaela ze śmiechem.
- Wszystkiego najlepszego Mikey w 1987 roku!
- Tobie też życzę wszystkiego najlepszego, żeby ten rok był dla ciebie magiczny.
- Dziękuję. - przytuliłam go jeszcze mocniej.
- To ja tobie dziękuję.


***


Spojrzałam na znienawidzony przeze mnie sprzęt i jeszcze raz zazgrzytałam zębami. Jednak się nie pomyliłam. Cisnęłam wagę pod szafkę – bo właśnie ten sprzęt tak mnie zdenerwował - i stanęłam przed lustrem. Znowu przytyłam. Byłam na siebie wściekła. Nie przez to że byłam chora na punkcie wagi. Przez wiele lat starałam się nawet przytyć. Po latach po prostu już przyzwyczaiłam się do tego że nie ważę więcej niż 50kg i tu nagle BUM! Byłam zła że pozwoliłam sobie na to.

- Trzeba się za siebie wziąć a nie całe dnie leżeć na kanapie. - pomyślałam podnosząc do góry bluzkę i stając bokiem do lustra. Wyraźnie było widać że dorobiłam się brzuszka. Westchnęłam. - Od dzisiaj codziennie minimum 50 brzuszków. - nagle z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Opuściłam bluzkę i podeszłam do nich by je otworzyć. Wychyliłam się z łazienki i zobaczyłam Mike'a opartego o ścianę.
- Co tak długo? - uśmiechnął się zaczepnie.
- Nie mam ochoty na żarty. - powiedziałam wychodząc z łazienki i kierując się do swojego pokoju.
- Co się stało? - zapytał idąc obok mnie.
- Nic.
- Przecież widzę. - przewróciłam oczami.
- No nic się nie stało. Po prostu ostatnio się trochę zaniedbałam.
- To znaczy? - uniosłam oczy ku niebu.
- Mike musisz być taki… drobiazgowy?
- Yyy… Nie. Przepraszam.
- Nic się nie stało.
- Już się nie dopytuje. Ale wiesz że jak coś to zawsze możesz do mnie przyjść pogadać?
- Jasne. - uśmiechnęłam się. Weszłam do siebie do pokoju. Poczułam się nie najlepiej więc się położyłam. Znowu poczułam to takie dziwne… łaskotanie w brzuchu. Nie chciałam o nim myśleć, więc szybko zmieniłam tor myślowy. Wciąż nie mogłam uwierzyć że już był marzec '87. To było jak jakiś sen. A najgorsze było że uświadomiłam sobie że w tym roku skończę 21 lat!
- Boże jaka ja jestem stara! - pomyślałam „śmiejąc się przez łzy”. Wstałam i zeszłam do kuchni, by jak zwykle… nastawić wodę na herbatę.

Komentarze

  1. Podobnie jak ty, wiem co to znaczy kiedy czas skraca się do minimum, bo sama nie mam go za wiele, tonę w książkach. Twoja norka jak zwykle genialna i zapraszam do mnie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie. Jakby co to już przeczytałam tylko nie miałam kiedy skomentować :) Czytam każdą notkę. ;)
      Jacksonka

      Usuń
  2. Boże... Zacznę od tego, że takich notek życzę sobie więcej - długich, ciekawych, pełnych humoru, ale także jakiegoś zamyślenia.
    Co prawda na tę notkę musiałam trochę poczekać, ale naprawdę było warto. Przeczytałam ją bez krzty znudzenia. Czasem tak mam, że coś czytam i jest strasznie długie, a mnie po prostu zaczyna nudzić. W Twoim przypadku nie ma takich szans. Po prostu genialnie.
    Pozdrawiam. Martuś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Każdy teraz cierpi na brak czasu, ale bardzo, bardzo się cieszę, że mimo to nas nie opuszczasz :D Rozdział miło się czytało, choć było parę drobnych błędów. Dużo się tu działo, a między Michaelem i Angie jest chemia - i tak ma być :D
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Notka genialna. Super, że wstawiłaś i to taką długą.
    Szczerze mówiąc, to cieszę się, że to Lena jest z Johnnym. Już nic nie stoi na przeszkodzie, by Mike i Angie byli parą <3
    Fajnie Ci wyszedł sylwester. Podziwiam Angie, że się na te gwiazdy nie rzuciła, bo ja nie mogłabym się powstrzymać ;-)
    Cała notka świetna. Czekam na następną :)
    Lolkaaa

    OdpowiedzUsuń
  5. http://mjniezapomniana-cassie.blogspot.com/ Zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz