One more chance cz.2

Po pierwsze: chciałabym was bardzo, bardzo przeprosić, że tak długo nic nie dodawałam, ale albo nie miałam weny, albo miałam lenia, albo nie miałam jak pisać. Mam nadzieję że mnie nie zostawicie.                                                                                                                                                 Po drugie: chciałabym wam podziękować za to że przychodzicie na mojego bloga, czytacie, komentujecie. Tylko dzięki wam udało mi się w końcu napisać tą część.                                               Po trzecie: chciałabym wam powiedzieć, że moim zdaniem ta część nie jest jakaś super, ale chciałam przejść do sedna że tak powiem. Więc to jest taki wstęp.                                                       Dobra więcej nie ględzę. Zapraszam do czytania i komentowania.

25.06.1984r.
Obudziłam się z krzykiem. Śniło mi się, że spóźniłam się na samolot i się nie zorientowałam. Wsiadłam do jakiegoś samolotu i wylądowałam w jakimś nieznanym mi kraju, całkiem sama, bez możliwości kontaktu z rodziną. Może, to trochę śmieszne, ale, im bliżej wyjazdu ja zamiast się cieszyć jeszcze bardziej się denerwowałam. „Czy zdążę? Czy wsiądę do tego samolotu co trzeba? Czy ciocia nie zapomni mnie odebrać z lotniska?” zadawałam sobie te pytania na okrągło.
- O już wstałaś.- wyrwało mnie z zamyślenia.
- Tak mamuś.- powiedziałam, wyrzucając z głowy myśl o ponownym położeniu się spać. Nie miałam zamiaru znów przechodzić przez ten sen.
- No, to się zbieraj, jeśli nie chcesz się spóźnić. O 12 masz samolot.
- Co? Ale... To już dziś?- powiedziałam spanikowana.
- Oczywiście, że tak. Śpiesz się, jest ósma, a godzinę zajmie dojazd na lotnisko.
- Już wstaję!- wyskoczyłam z łóżka jak poparzona i rzuciłam się w stronę drzwi. Sprintem wpadłam do łazienki, wzięłam prysznic i się ubrałam. Z tą samą prędkością wpadłam do kuchni, zrobiłam sobie śniadanie i zaczęłam je jeść.
- Mała, powoli, bo się zadławisz.- zaczął się śmiać mój tato.
- Latfo cy ufić.- powiedziałam z pełną buzią- Łatwo ci mówić.- powtórzyłam, gdy przełknęłam- To nie ty masz jeszcze do uczesania włosy do pasa, które zawsze plączą się, jak diabli.
- To już nie moja wina, że nie chcesz ich ściąć.
- Nie zetnę ich, bo takiej długości mi się podobają.
- To nie narzekaj.- skwitował jak zawsze.
- Ok, ok.- powiedziałam nie mając ochoty dłużej rozmawiać na ten temat. Gdy skończyłam śniadanie i jakimś cudem uczesałam włosy była godzina 10. Pożegnałam się z Leną i Zuzią, co nie było łatwe, bo wszystkie się rozryczałyśmy i wsiadłam do samochodu razem z rodzicami. Na lotnisku byliśmy o 11:15. Po załatwieniu wszystkich spraw związanych m.in. z bagażem pożegnałam się z moimi rodzicami i wsiadłam do samolotu. Oczywiście, pożegnanie tak samo, jak w przypadku Leny i Zuzi nie było łatwe. Mama się rozpłakała i powiedziała, że mnie nie puści, a tato niby mówił do niej, że wszystko będzie dobrze i ze nie ma już odwrotu, ale do mnie cały czas nawijał, że to był zły pomysł, żebym się pilnowała i z nikim obcym nie rozmawiała itd. jakbym była małą dziewczynką. Wiedziałam, że się martwią, ale to doprowadzało mnie do jeszcze gorszego stanu niż byłam. Im oni więcej mówili, tym bardziej ja się denerwowałam. Siedząc już w samolocie myślałam tylko o tym, żeby nie panikować.
- Pierwszy raz?- usłyszałam nagle głos z siedzenia obok. Odwróciłam głowę i zobaczyłam faceta mniej więcej w wieku 22 lat, blondyna o niebieskich oczach (wiem, ideał wielu kobiet, ale na mnie nie zrobił większego wrażenia, bo nigdy nie podobali mi się blondyni), którego ze zdenerwowania wcześniej nie zauważyłam. Uśmiechał się do mnie szeroko najwyraźniej rozbawiony moim przestrachem.
- Yhm. - zdołałam z siebie tylko wydusić przez zaciśnięte ze strachu zęby.
- Nie masz się czego bać. Latam samolotem, odkąd pamiętam. I widzisz, że jestem cały i zdrowy.- powiedział na końcu uśmiechając się tak mocno, że miałam wrażenie jakby ten uśmiech zajął całą jego twarz. Trochę mi, to pomogło i się rozluźniłam co on od razu zauważył.
- O to chodziło. - powiedział z tym samym uśmiechem XXL- Jestem Eric.- przedstawił się i uścisnął mi dłoń.
- Angelika.- powiedziałam i odwzajemniłam uścisk.- Jesteś...
- Mój ojciec jest Amerykaninem- przerwał mi- Dlatego tak często latam samolotem.
- Twój tato mieszka w Stanach?
- Tak. Rozwiódł się z moją matką, gdy mnie jeszcze nie było na świecie.
- Przykro mi.
- Nie ma powodu, żeby było ci przykro. Widuję się z ojcem co wakacje.- powiedział z uśmiechem- A ty lecisz do rodziny?
- Do ciotki. Zrobiła mi taki prezent.-uśmiechnęłam się.
Rozmawiałam z Erikiem przez prawie cały lot, który dzięki temu wydawał się bardzo krótki. Będąc już na lotnisku pożegnałam się z nim i zaczęłam szukać ciotki Janki. Tak naprawdę nigdy nie widziałyśmy się na żywo, ale moja mama zadbała o to żebyśmy się nie pogubiły. Ciotce wysłała chyba z setkę moich zdjęć, a mi pokazała chyba dwa razy tyle zdjęć ciotki Janki. Oczywiście, jak na złość nigdzie jej nie znalazłam. Odebrałam, więc bagaż i usiadłam w poczekalni. Czas mi się dłużył, a moja wyobraźnia zaczęła wymyślać najróżniejsze scenariusze, w których ciotka ma wypadek samochodowy, jest zakładniczką w sklepie jubilerskim, wstępuje do zakonu klauzurowego i zapomina o tym nas powiadomić. Tak moja wyobraźnia w takich momentach jest nieobliczalna.
-Angelika?- usłyszałam nagle swoje imię. Podniosłam głowę i zobaczyłam kobietę o ciemnej karnacji i kruczoczarnych włosach, mającą ok.180 cm wzrostu, ubraną w elegancki ciemny damski garnitur. Na twarzy miała niepewny uśmiech.
- Ciocia Janka?- zapytałam trochę niepewnie, mimo że byłam pewna na 99,9%, że to ona.
- Tak.- powiedziała z ulgą, uszczęśliwiona, że mnie znalazła i od razu mnie wyściskała.- Cieszę się, że przyjechałaś. Chodź do samochodu.- mówiąc to wzięła ode mnie walizkę.- Jak lot? Nie bałaś się? To był chyba twój pierwszy lot samolotem, prawda?
- Tak.- odpowiedziałam zmieszana.- Trochę się bałam. Ale...hm... ktoś mi pomógł, to przezwyciężyć.
- Ooo.... Coś czuję, że chodzi o chłopaka, prawda?- powiedziała z uśmiechem, szturchając mnie łokciem w bok i puszczając do mnie oczko.
- Nie, no co ciocia. Po prostu mi pomógł.
- Jak sądzisz.- powiedziała śmiejąc się i otwierając bagażnik samochodu, do którego właśnie podeszłyśmy. Włożyła mój bagaż i wsiadła za kierownicę, pokazując żebym usiadła na miejscu pasażera obok. Gdy już usiadłyśmy na swoich miejscach ciotka ruszyła z piskiem opon. Przez całą drogę opowiadała mi o mieście, w którym miałam spędzić następne dwa miesiące – Los Angeles.
- Jesteśmy na miejscu.- powiedziała zatrzymując się przed rezydencją z ogrodem.
- Wow.- zdołałam tylko wydusić.
- Cieszę się, że ci się podoba.- powiedziała powstrzymując śmiech- Aha i jeszcze jedno. Nie mów do mnie „ciociu”, bo czuję się, jak ciotka Eliza.- mówiąc, to wzdrygnęła się teatralnie- Mów do mnie Jane.
- Dobrze.- odpowiedziałam będąc nadal w szoku i weszłyśmy do środka. Dom (jeśli można, to tak nazwać) był naprawdę ogromny. W środku było wszystko: basen, sauna, siłownia, grota solna, oranżeria, akwarium (ponad 5 m²), obserwatorium, taras na piętrze, 7 pokoi i wiele, wiele innych pomieszczeń co przyprawiało o zawroty głowy. Ja dostałam jeden z większych pokoi na piętrze. Obok znajdowała się łazienka prawie tak duża, jak mój pokój. A w łazience ogromna wanna. Od razu zamarzyłam o gorącej kąpieli. Wróciłam do swojego pokoju i rzuciłam się na olbrzymie łóżko z masą poduszek. Nagle usłyszałam, że Jane mnie woła. Zbiegłam po schodach i weszłam do salonu, gdzie czekały już trzy osoby.
- Angeliko, poznaj mojego męża Johna i jego siostrzenicę Cassie.- przedstawiła obojga Jane.
- Nice to meet you.- powiedział John, a ja doznałam szoku, że nie mówi po polsku. Wiem, czasami jestem tępa. To, że słyszałam angielski w samolocie, na lotnisku, w drodze do „domu” Jane, nie zrobiło na mnie wrażenia, ale dopiero teraz się kapnęłam, że naprawdę nie jestem w Polsce. Szybko się otrząsnęłam.
- Mi również.- odpowiedziałam już po angielsku. Zaczęłam się przyglądać osobom, które przede mną stały. John był dobrze zbudowanym, wysokim (wyższym nawet od Jane, jak nic 2 m), przystojnym brunetem, o zielonych oczach, z wielkim uśmiechem na twarzy. A Cassie drobną, nie wysoką (mniej więcej mojego wzrostu, czyli ok. 163 cm), śliczną, rudą dziewczyną.
- Jak się cieszę, że przyjechałaś!- wykrzyknęła nagle do tej pory cicha oraz spokojna Cassie i rzuciła mi się na szyję.
- Ja... też się... cieszę.- wydukałam zaskoczona.
- Chodź. Pokażę ci dom. Jest świetny. Taki ogromny. Uwielbiam tu przyjeżdżać.- trajkotała Cassie, ciągnąc mnie w stronę pokoi.
- Tylko się nie spóźnijcie na kolację!- usłyszałam jeszcze tylko ze znikającego za rogiem salonu.
Cassie okazała się wspaniałą dziewczyną w dodatku w moim wieku, więc szybko znalazłyśmy wspólny język. Gadałyśmy aż do nocy, oczywiście z małą przerwą na kolację. Gdy byłam już tak zmęczona, że nie miałam siły gadać, przeprosiłam Cassie i poszłam wziąć prysznic, rezygnując z marzenia o kąpieli w wannie. Po prysznicu rzuciłam się na swoje wielgachne łóżko i od razu odpłynęłam w krainę snów.
Obudził mnie jakiś hałas. Niechętnie otworzyłam oczy i się rozejrzałam. W pokoju nie było nikogo. Podniosłam się z łóżka i wyjrzałam za drzwi, tam też nikogo nie było, więc ubrałam się, uczesałam i zeszłam na dół. Skierowałam się do kuchni, a tam zobaczyłam Cassie siedzącą na stołku przy wyspie i Jane krzątającą się po kuchni. W pewnym momencie Jane upadła patelnia, robiąc straszny hałas. Jane zaklęła pod nosem i podniosła patelnię z podłogi.
- Już drugi raz dzisiaj. Masz dziurawe ręce, czy co?- upomniała ją wspaniałomyślnie Cassie. Dzięki temu domyśliłam się, że to Jane mnie dzisiaj obudziła.
- Dzień dobry.- powiedziałam podchodząc do wyspy i siadając na stołku obok Cassie.
- No, witamy śpiochu.- powiedziała Cassie, gdy tylko mnie zobaczyła.- Już myślałam, że nigdy nie wstaniesz.
- Nie czepiaj się.- wzięła mnie w obronę Jane- Dziewczyna była po długiej podróży, a ty ją jeszcze wymęczyłaś rozmową do późna. Nie masz co narzekać i tak spała tylko do dziewiątej.
- Jest już dziewiąta?- zapytałam z niedowierzaniem.
- A czemu się dziwisz?
- Bo czuję się jakby była siódma rano.- powiedziałam ziewając.
- Na to nic ci nie poradzę.- powiedziała ze śmiechem Jane.- Ale na pewno jesteś głodna, a to co innego.- mówiąc, to podsunęła mi pod nos jajecznicę, a ja nagle poczułam jak strasznie jestem głodna.
15 minut później.
- Chcesz jeszcze?- zapytała Jane, a Cassie zrobiła minę w stylu „Serio?! Mówisz jej o dokładce?! To ja stąd do świąt nie wyjdę!”
- Nie, dzięki. Było pyszne, ale więcej nie wcisnę.
- No to idziemy.- powiedziała uradowana Cassie.
- Ale dokąd?- zapytałam zdezorientowana.
- Na zakupy!- pisnęła mi do ucha.
4 godziny później szłyśmy do samochodu Cassie (tak, Cassie ma prawo jazdy i własne auto, co nie zmieniało faktu, że bałam się z nią jeździć, kiedy ona prowadziła. Na szczęście nie wylądowaliśmy w rowie i nadal żyłyśmy), obładowane zakupami.

- Uważam zakupy za udane. Jeszcze nigdy nie trafiło mi się aż tyle promocji. Chyba przynosisz szczęście, wiesz?- powiedziała roześmiana Cassie.
- To dobrze, nie?- uśmiechnęłam się i wsiadłyśmy do samochodu.- To teraz do domu?- zapytałam, gdy już jechałyśmy ulicą.
- Wiesz, chciałam ci jeszcze pokazać pewne miejsce.
- Jakie?- zaciekawiłam się.
- Parę lat temu spacerowałam sobie po lasku za miastem. I przez przypadek znalazłam, to miejsce. Jest tam naprawdę pięknie. Zresztą sama zobaczysz. Nikt o tym miejscu nie wie, bo jest zasłonięte przez drzewa i bluszcz, który je całkiem obrósł. I jeszcze nikomu o nim nie mówiłam. Nie znamy się długo, ale czuję, że będziemy prawdziwymi przyjaciółkami. I, że mogę ci ufać.
- Ja też tak czuję.- powiedziałam ze łzami w oczach i przytuliłam ją.
- Jesteśmy na miejscu.- powiedziała, gdy odsunęłyśmy się od siebie. Dopiero teraz zauważyłam, że stałyśmy na polnej dróżce, a obok nas na górce rozpościerał się niewielki lasek.
- No to idziemy.- uśmiechnęłam się i wysiadłam z auta. Po chwili wchodziłyśmy pod górkę w głąb lasku. Oczywiście, Cassie nie zamykała się buzia. Trajkotała o bluzce, którą widziała w jakimś drogim sklepie i jak dojść do TEGO miejsca. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłam słuchać jej opowieści, nawet, jeśli były nudne i tak naprawdę o niczym.
- O nie.- powiedziała nagle Cassie i cała zbladła.
- Co się stało? Źle się czujesz? Słabo ci?- zaniepokoiłam się.
- Jane prosiła mnie żebym odebrała jej sukienkę i garnitur Johna z pralni, bo idą dziś na jakiś bal, czy coś takiego o 20.
- I co w związku z tym? Myślałam, że mi tu zaraz zemdlejesz! Wystraszyłaś mnie nie na żarty.
- Przepraszam. Pralnia jest otwarta do 18. Jest 17. Wychodzi na to, że muszę tam jechać, już teraz żeby zdążyć odebrać te ubrania i wrócić do domu przed 20.
- Aha. To zobaczę, to miejsce, kiedy indziej.- powiedziałam zawiedziona.
- A tak chciałam żebyś zobaczyła je dzisiaj.- spochmurniała- A może... poszłabyś tam sama? Na pewno się nie zgubisz, bo to jest na wprost nas. Ja za góra godzinę będę z powrotem. Miejsce jest naprawdę niesamowite i nie będziesz chciała stamtąd wracać.- powiedziała po chwili namysłu.- Idź odpoczniesz od mojego gadania.- dodała ze śmiechem, widząc moją niepewność.
- No, nie wiem.
- Idź, idź. Naprawdę warto.
- No, dobra. Ale za godzinę będziesz?
- Oczywiście.- powiedziała zbiegając w dół.
- I zostałam sama.- stwierdziłam, gdy Cassie znikła mi z pola widzenia. Nie minęło 15 minut, a stałam już przy „murze” z drzew i bluszczu. Tak jak opowiadała mi Cassie po prawej stronie znajdowały się krzaki przez, które dostałam się za drzewa. Był tam oddalony kawałek od drzew szczyt górki. Miejsce było naprawdę niesamowite. Nie było drzew, za to pełno najróżniejszych kwiatów. Trawa (może, to dziwne) wydawała się mieć zupełnie inny, piękniejszy odcień zieleni, tak intensywny, jak jeszcze nigdy i nigdzie nie widziałam. A nad tym rozpościerało się zachwycające błękitne niebo, ozdobione białymi chmurkami. Niby proste, zwyczajne rzeczy, ale jakie piękne. W pewnym momencie zauważyłam jakiegoś mężczyznę. Stał prawie u szczytu odwrócony do mnie tyłem i patrzył przed siebie. Nie widział mnie. Był wysoki, ciemno skóry i miał czarne, kręcone niezbyt długie włosy. Ubrany był w czerwono-białą bluzę i dżinsy. W ręce trzymał bejsbolówkę. W tym momencie każda normalna dziewczyna zrobiłaby „w tył zwrot” i odeszła jak najdalej ,do puki ten obcy facet jej nie widział. Ale ja, oczywiście, nie jestem normalna, więc po cichu do niego podeszłam.
- Dzień dobry.- powiedziałam, gdy byłam już praktycznie za nim. Oczywiście, nie pomyślałam, że mogłabym go wystraszyć. Ze strachu tak podskoczył, że aż coś upuścił. Odruchowo sięgnęłam, by to podnieść.- Przepraszam. Nie chciałam pana wystraszyć. Nie powinnam się tak skradać. Proszę, to pańskie...wąsy?- nie dowierzając podałam mu czarne sztuczne wąsy.
- Yyyy... Dziękuję.- odpowiedział zakłopotany,zmieszany i zawstydzony za razem,biorąc swoją własność do ręki.
- Po co ci one? Bez nich wyglądasz lepiej.- powiedziałam i zaraz ugryzłam się w język- „Co ja wyprawiam?-pomyślałam- Nawet go nie znasz! Nie wiesz jak ma na imię, a mówisz do niego na ty! I gadasz takie głupoty! Po prostu się zamknij!”-rozkazałam sobie- Przepraszam, nie powinnam...
- Nic się nie stało.- przerwał mi- Miło mi, że tak uważasz.- powiedział, a ja podniosłam wzrok, który nie wiadomo kiedy spuściłam. Patrzył na mnie z zapierającym dech w piersiach uśmiechem. I dopiero teraz mu się tak naprawdę przyjrzałam. Miał duże, piękne, błyszczące i wesołe czekoladowe oczy, w których można by było utonąć. Oraz śliczne, ponętne usta. I cudny dołeczek w brodzie. Był po prostu nieziemsko przystojny. Szybko się otrząsnęłam, odgoniłam te myśli i przestałam gapić się w niego jak cielę w malowane wrota.
- O Boże, przepraszam nie wiem, gdzie ja mam głowę- powiedział nagle- Jestem Michael. Michael Jackson. 




Tak była ubrana Jane, gdy pierwszy raz zobaczyła ją Angie.

A tak wygląda "dom" Jane.


Oraz w środku


Pokój gościnny na poddaszu jest Angie.


Mam nadzieję że nie było tak źle.

Jacksonka xD

Komentarze

  1. Ja pitole... Gdybym napisała, że ten rozdział jest zajebisty to bym skłamała, bo ten rozdział nie jest zajebisty tylko MEGA ZAJEBISTY! :D
    No i w końcu Angie spotkała Michaela! :D
    Na nn czekam z niecierpliwością.
    Dzięki za lubię to na fb. :)
    Jest mi bardzo miło, że Ci się spodobała moja strona.

    Pozdrawiam, Jacksonowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki. Postaram się coś napisać do piątku.
      Jacksonka xD

      Usuń
    2. Nie ma za co... :D Ja tylko fakty stwierdzam. :D
      Czekam! :D

      Usuń
  2. Świetna notka. Wpadaj częściej. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz co? Należy Ci się lanie za to, że tak długo kazałaś nam czekać, ale uratowała Cię końcówka notki ;) A to z tymi wąsami ... świetne. Mam nadzieje, że szybko dodasz kolejną bo ja tu nie wytrzymam tyle co poprzednio.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze raz przepraszam, przepraszam, bardzo przepraszam i obiecuję że nie będziecie tak długo czekać. Najpóźniejszy termin to niedziela. Teraz robię z moją mamą wieniec na dożynki i jest trochę zamieszania, ale na pewno dam radę do niedzieli.
      Jacksonka xD

      Usuń
  4. sUperrrr Notka jestem na tym blogu 1 raz a już mi się bardzo spodobał i czekam na nową notkę. A z tymi wąsami to było niezłe.
    Pozdrów Mickey680

    OdpowiedzUsuń
  5. Ooo! Nareszcie! Myślałam, że się nie doczekam! Świetna notka i ten opis Michaela:)
    u nas nowa ;)
    Billie&Diana

    OdpowiedzUsuń
  6. O:)Super notka.Ciekawie się robi:)Zapraszamy do nas:)

    Terekasa

    OdpowiedzUsuń
  7. Przepraszam, że dopiero teraz, ale ostatnio jakoś nie miałam głowy do opowiadań. Cieszę się, że w końcu pojawił się kolejny rozdział, piszesz naprawdę dobrze no i przedstawienie postaci Michaela również godne podziwu, aż się przyjemny dreszczyk pojawił :D Czekam niecierpliwie na nn i przy okazji zapraszam do siebie :)
    [lady-in-my-life.blogspot]

    OdpowiedzUsuń
  8. Ty to masz pomysły - ALE CHATA - bravo! Moim zdaniem piszesz prawie jak zawodowiec (normalnie tak nie chwalę), a masz 16 lat. BARDZO mi się podoba. Wprawdzie jestem małolatą, ale zwykle dość surowo oceniam, taki charakter...
    Evelin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O mój Boziu. Tak ci dziękuję. To dla mnie bardzo ważne że ci się podoba. Aż normalnie się tak zawstydziłam że cała czerwona jestem. Baaardzo ci dziękuję :*

      Usuń

Prześlij komentarz